piątek, 20 lutego 2015

Ciąża i poród po cesarskim cięciu

Po cesarskim cięciu w mojej głowie zrodziło się wiele pytań dotyczących kolejnej ciąży. Tak oto powstał pomysł na wpis, który mogłam zrealizować dzięki wsparciu i wiedzy cudownej położnej z pasją - Katarzyny Siudak. Jeśli jesteście po cesarskim cięciu i planujecie kolejną ciążę lub po prostu jesteście ciekawi, koniecznie przeczytajcie ten wywiad. Zapraszam.

zdj. pinterest.com



1. W jakim czasie po CC najwcześniej można starać się o kolejne dziecko? 
Uznaję się, że dolną granicą zajścia w drugą ciążę po przebytym cięciu cesarskim jest 1,5 roku. Niektórzy lekarze twierdzą, że optymalnym czasem są 2 lata od operacji.


2. Jakie zagrożenie niesie ze sobą zbyt wczesne zajście w kolejną ciążę po CC?

Pojawia się znacznie większe ryzyko pęknięcia macicy w bliźnie, jednak to zdarza się raczej podczas próby porodu naturalnego po cięciu cesarskim, niż samym przebiegu ciąży. Im mniejszy odstęp pomiędzy przebytym cięciem cesarskim, a kolejną ciążą, tym większe ryzyko komplikacji.


3. Czy poród naturalny jest możliwy po CC?

Oczywiście, że jest możliwy. To tzw. VBAC (Vaginal Birth After Cesarean), czyli poród drogami natury po cesarskim cięciu. Taki poród będzie wymagał potwierdzenia od lekarza ginekologa, że kolejna ciąża przebiega prawidłowo, blizna po cięciu cesarskim jest na tyle gruba, aby móc wytrwać długą pracę macicy i przede wszystkim wewnętrznej zgody rodzącej kobiety. Wewnętrznej, gdyż kobieta musi sama zdecydować w jaki sposób pragnie urodzić oraz musi być przekonana, że warto spróbować.
Próbę porodu siłami natury po poprzednio wykonanym cięciu cesarskim powinno się podjąć, gdy: 
1. U ciężarnej nie występują powtarzalne wskazania do cięcia cesarskiego, np. nieprawidłowa budowa kanału rodnego itp. oraz nie wystąpiły nowe, np. łożysko przodujące. 
2. Poprzednie cięcie było poprzeczne, w dolnym odcinku. 
3. Pojedynczy płód w położeniu podłużnym główkowym. 
4. Szacowana masa płodu <4000g
5. Blizna w dolnym odcinku macicy, oceniana w USG>3,5mm
6. Dostępna/Dyspozycyjna sala operacyjna i personel.
7. Pacjentka wyraża zgodę na ten sposób ukończenia ciąży.
VBAC nie różni się od typowego porodu, choć ważne jest to, że nie powinien być wspomagany syntetyczną oksytocyną. Jednak uczestniczyłam w szczęśliwej próbie VBAC, gdzie w czasie II okresu porodu ( okres skurczy partych) była podana oksytocyna we wlewie dożylnym o połowę mniejszej dawce (2,5 j.) niż zazwyczaj.
Kobiety, które miały cięcie cesarskie przeprowadzone ze względu na zagrażającą zamartwicę płodu w II okresie porodu np. przy większym rozwarciu szyjki macicy, mogą liczyć na to, że ich szyjka będzie wyglądała jak po porodzie siłami natury. Daje to większe szanse na powodzenie VBAC. Warto sprawdzić to podczas kontrolnej wizyty u ginekologa.


4. Jakie mogą być przeciwwskazania do porodu naturalnego po CC? 

Z pewnością są to wszystkie przeciwwskazania, które dyskwalifikują poród siłami natury w pieszej jak i każdej ciąży.
Za względne p/wskazania do VBAC można uznać:
- zbyt krótki odstęp między CC, a ciążą
- zbyt cienka blizna po CC czyli zwiększone ryzyko rozejścia się blizny 
W tym temacie również można wspomnieć o zmniejszonym prawdopodobieństwie sukcesu VBAC:
• Zaawansowany wiek matki
• Wiek ciążowy przekraczający 40 tygodni
• Otyłość matki
• Duża masa urodzeniowa noworodka


5. Czy kobieta może żądać rozwiązania porodu przez CC jeśli wcześniej rodziła przez CC?

Myślę, że wystarczy o to poprosić lekarza prowadzącego ciąże Większość ginekologów uznaje cięcie cesarskie jako wskazanie do kolejnej operacji pomimo, że sam fakt odbycia się cesarskiego cięcia nie jest bezwzględnym wskazaniem do tego, aby kolejny poród również rozwiązany był drogą operacyjną. Jeżeli tylko kobieta zdecydowała, że chce aby jej kolejną ciąże rozwiązano cięciem cesarskim to raczej z tym nie będzie problemu. Schody zaczynają się, gdy przyszła matka pragnie urodzić naturalnie po uprzednim CC. Ciągle pokutuje niekorzystne przekonanie, że jeśli kobieta raz rodziła przez CC to każda następna ciąża również będzie rozwiązywana w sam sposób.

6. Jakie mogą być przeciwwskazania do kolejnej ciąży po cc?
O względnych przeciwwskazaniach do zajścia w ciąże możemy mówić, gdy u kobiety zostały zakończone cięciem cesarskim więcej niż 3 ciąże. Według badań po trzeciej ciąży rozwiązanej operacyjnie diametralnie wzrasta ryzyko komplikacji w czasie ciąży oraz operacji jaką jest CC. Najczęstszym zagrożeniem jest krwotok, łożysko przodujące, łożysko przyrośnięte oraz przedwcześnie oddzielające się łożysko. Lekarz w obawie o stan zdrowia matki i dziecka może zasugerować rezygnację z kolejnej ciąży.


7. Ile razy kobieta może urodzić poprzez CC aby nie stwarzało to zagrożenia życiu jej oraz dziecku?

Mówi się o maksymalnie trzech CC, gdyż z każdym następnym wzrasta ryzyko powikłań ( już przytoczonych w poprzednim pytaniu). Wykonanie takiej operacji nie zależy do łatwych zadań. Komplikacje mogą pojawić się niespodziewanie z tragicznymi skutkami. Oczywiście nie jest zasadą, że koniecznie po 3 czy 4 ciąży pojawi się problem np. ze strony łożyska, a tym samym, że nie będzie powikłań w czasie choćby pierwszego cięcia cesarskiego. Ryzyko zawsze jest.


Katarzyna Siudak 
Dyplomowana położna wciąż zdobywająca wiedzę na II stopniu studiów na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach. Propagatorka porodu zgodnego z naturą oraz porodu aktywnego. Założycielka bloga Troska. Zaufanie. Pasja oraz grupy na facebooku Poród.Kielce. 

wtorek, 17 lutego 2015

Krótka impreza matki karmiącej

Znacie to uczucie. Na pewno je znacie! Słyszycie muzykę i Wasze nogi same rwą się do tańca. Macie ochotę tańczyć gdziekolwiek byście nie były. Chcecie na imprezę, potrzebujecie jej żeby móc dalej funkcjonować i czerpać radość z macierzyństwa. Wasze uzależnienie od imprez sięga zenitu, zachowujecie się jak narkoman na detoksie. Myśl o imprezie towarzyszy Wam zawsze i wszędzie, a wyjście do restauracji już nie wystarczy żeby zaspokoić chęć pobycia w towarzystwie wyłącznie dorosłych ludzi. I ta głośna muzyka, basy i współimprezowicze... W końcu nadchodzi ten upragniony dzień. Jesteście podeskcytowane, dojeżdżacie na miejsce i... czar pryska!

W sali dla niepalących śmierdzi fajkami tak, że ciężko Wam się oddycha i zastanawiacie się jak mogłyście kiedyś palić to świństwo. Żeby z kimś porozmawiać musicie przekrzykiwać muzykę i odkrywacie, że bez drinka jakoś nie możecie złapać rytmu, chociaż kilka godzin wcześniej w domu wywijałyście przecież jak Beyoncé w jednym z teledysków. Po 45 minutach nerwowo spoglądacie na zegarek, a po godzinie dzwonicie do domu, żeby zapytać się jak dziecko. Podsumowując - wychodzicie na dwie godziny, wypijacie dwa bezalkoholowe, wracacie do domu o 2:00, lulacie dziecko do 5:00 i następnego dnia czujecie się jakbyście wypiły co najmniej dwie butelki wina na głowę. Na dodatek pomimo, że nie palicie śmierdzi Wam nawet telefon, a pierwsze co zrobiłyście wchodząc do domu to skierowałyście swoje kroki pod prysznic a ciuchy włącznie z bielizną spakowałyście do worka i wrzuciłyście do kosza na pranie.

Krótka impreza matki karmiącej skończyła się dużym rozczarowaniem. Nie ma co ukrywać, przed ciążą imprezowałam dużo. Bardzo dużo. Czasem myślę nawet, że nawet za dużo. W ciąży odkryłam jednak, że życie to coś więcej niż ciągła impreza, a kaca można nie mieć dwa razy w ciągu jednego weekendu. Ba. Można nie mieć go wcale. Jestem na etapie, w którym wolę włączyć muzykę i potańczyć z Tosią. Na etapie, w którym bardziej cieszy mnie pójście na wspólny spacer z TT czy spotkanie z koleżankami i ich dziećmi, bo to właśnie z nimi mogę obgadać wszystkie dzieciowe nowinki. Zrobienie Tosi amatorskiej sesji czy po prostu pobawienie się z Nią sprawia mi w tej chwili więcej radości niż siedzenie w zadymionej knajpie i zarywanie nocy.

Ale...

Nie mówię, że zamknę się w czterech ścianach, a ze znajomimi będę poruszać wyłącznie tematy okołodzieciowe już zawsze. Nie jestem typem domatorki i przede mną jeszcze nie jedna całonocna balanga. Za rok, może dwa lata, kiedy nie będę już karmić, kiedy Antosia będzie większa i nie będzie miała problemu ze snem, kiedy mamy (a raczej piersi mamy) nie będzie w pobliżu na pewno wyskoczymy z TT poszaleć jak za starych czasów. Na pewno pojadę na Tomorrowland nie zabierając nań Antoniny i zostawię Ją na kilka dni z dziadkami. Ale jeszcze nie teraz, teraz nie jestem gotowa aby zostawić swoje dziecko na dłużej niż 2h w ciągu dnia. Antonina też nie jest na razie na to gotowa, co pokazała mi w sposób dobitny nie śpiąc po imprezie do 5 rano. A mi imprez odechciało się na długi, długi czas.

A to nasza niedzielna sesja :)










poniedziałek, 16 lutego 2015

Faworki vel. chrust i róże karnawałowe

Faworki to nie sztuka. Są proste w wykonaniu i obłędnie smaczne. Grunt to mieć dobry przepis, bo niestety bardzo łatwo zrobić ciastka przypominające faworki zamiast chrustu. W związku z tym, że to koniec karnawału chciałabym się z Wami podzielić sprawdzonym przepisem na ciasto do faworków i róż karnawałowych. 

FAWORKI I RÓŻE
SKŁADNIKI:

  • 6 żółtek
  • 500g mąki
  • 30g zimnego masła
  • 3 łyżki śmietany (gęstej i kwaśnej)
  • 1 łyżka spirytusu lub octu
  • ok. 0,5 kg smalcu (do smażenia)
  • odrobina białka (do sklejenia róż)
  • cukier puder do posypania
Żółtka z masłem ucieramy na jednolitą masę. Na stolnicę przesiewamy mąkę, wlewamy masę z masła i żółtek, dodajemy śmietanę i spirytus lub ocet. Ciasto wyrabiamy na stolnicy - powinno być twarde. Niezmiernie ważne jest aby nie korzystać z żadnych sprzętów tylko wyrobić je ręcznie (w przypadku faworków nawet TM idzie w odstawkę). Ciasto dzielimy na kilka mniejszych porcji i przykrywamy je ściereczką, żeby nie wyschło. Bierzemy jedną z nich i wałkujemy najcieniej jak się da (bez użycia mąki!). Jednym z najważniejszych elementów dobrych faworków i róż jest odpowiednie rozwałkowanie ciasta oraz temperatura tłuszczu (nie może być za gorący). Jeśli przygotowujemy faworki i róże w samotności, na czas rozwałkowania i przygotowania kolejnej porcji lepiej zdjąć patelnię z ognia. 

FAWORKI
Ciasto kroimy na paski ok. 2 cm. szerokości i 5-7cm. długości. Robimy nacięcie w środku i jeden koniec przekładamy przez powstałą dziurkę. Chrust smażymy na rozgrzanym smalcu (faworki muszą w nim pływać) do uzyskania złotego koloru, następnie obracamy na drugą stronę i powtarzamy czynność. Wyjmujemy i odsączamy.

RÓŻE KARNAWAŁOWE
Wycinamy trzy koła (np. szklanka, literatka, kieliszek) i nacinamy je w czterech miejscach pozostawiając środek. Składamy od największego do najmniejszego koła, a do sklejania środka używamy białka. Wkładamy na rozgrzany olej górą do dołu (najmniejszym kołem w dół). Wyjmujemy i odsączamy.

Zarówno faworki jak i róże obsypujemy obficie cukrem pudrem. Na środek róż karnawałowych kładziemy wiśnię z dżemu lub wisienkę kandyzowaną (opcja wyłącznie ozdobna, przynajmniej w moim wypadku). Smacznego i udanej zabawy ostatkowej! :)






środa, 11 lutego 2015

Gdyby tak role się odwróciły i tata poszedł na tacierzyński

Większość z nas wychowała się w tradycyjnych rodzinach, w których to mama zajmowała się domem, a tata jako głowa rodziny pracował i utrzymywał rodzinę. W tradycyjny model wpisała się również rodzina, w której pracują oboje rodzice, a dziadkowie odbierają wnuczęta z przedszkoli i szkół. Do takiego schematu jesteśmy przyzwyczajeni, wydaje nam się normalny i naturalny. Jednak coraz częściej można spotkać rodziny, w których te "tradycyjne" role są odwrócone. Rodziny, w których to ojciec wiedzie prym kura domowego, a matka pracuje i jest odpowiedzialna za byt swojej rodziny.

Wyobraźcie sobie taką oto sytuację:
Kobieta rodzi pierwsze dziecko i wraca do pracy ze względów ekonomicznych - więcej zarabia. Niedługo później rodzi drugie dziecko. Krótki macierzyński i kolejny powrót do pracy. Ojciec pierze, prasuje, gotuje, spaceruje, myje umorusane ręce i buzie, chodzi na plac zabaw, robi zakupy. Jest typowym kurem domowym. Przy trzecim i czwartym dziecku sytuacja z szybkim powrotem matki do pracy nikogo już nie dziwi, jest zupełnie naturalna. Ojciec łamiąc stereotypy daje z siebie wszystko - umie już nawet pleść warkocze i orientuje się lepiej niż mama jak wygląda rodzina świnki Peppa.

Znam tę rodzinę. Ojciec spełnia się w swojej roli, sytuacja mu odpowiada i wątpię, żeby po dziesięciu latach chciał to zmienić. Poza tym zdecydowanie im się to nie opłaca.

Takich rodzin w Europie jest coraz więcej. Jednak większość mężczyzn zostaje pełnoetatowym rodzicem nie z wyboru, a ze względów ekonomicznych. Małżonka czy partnerka zajmuje lepsze stanowisko, a co za tym idzie lepiej zarabia. Jednak nie każdy mężczyzna odnajdzie się  w roli kura domowego. Z badań przeprowadzonych przez Ipsos wynika, że 87% polskich mężczyzn uważa, że to oni powinni być głową rodziny, a ich głównym obowiązkiem jest zapewnienie stabilizacji finansowej. Co ciekawe blisko 7 na 10 mężczyzn uważa, że pozostanie kobiety w domu może być równie satysfakcjonujące jak praca zawodowa, ale gdyby odwrócić rolę, już tylko 4 na 10 mężczyzn uważa, że rezygnacja z pracy na rzecz opieki nad dziećmi i zajmowania się domem mogłoby być równie satysfakcjonujące jak praca zawodowa*.

Czyli jak to wygląda w praktyce? Statystyczny mężczyzna uważa, że kobieta w domu jest ok, ale on sam już niekoniecznie... Statystyka statystyką, ale ludzie jednak decydują się na takie rozwiązanie, więc jeśli oboje rodzice są zdecydowani zmienić się rolami, dobrze wiedzieć, że ojciec może skorzystać nawet z urlopu macierzyńskiego (w dalszej części wpisu zwanego tacierzyńskim), ale zasiłek przysługuje mu tylko i wyłącznie w przypadku, kiedy matka ma do niego prawo (posiada umowę o pracę). Tata ubiegający się o urlop tacierzyński również musi być związany stosunkiem pracy. Po wykorzystaniu przez matkę min. 14 tygodni urlopu macierzyńskiego rodzice powinni złożyć stosowne wnioski u swoich pracodawców (nie później niż na tydzień przed planowanym powrotem mamy do pracy). Ojciec do wniosku o przyznanie urlopu tacierzyńskiego powinien załączyć zaświadczenie od pracodawcy matki, że wykorzystała ona co najmniej 14 tygodni swojego urlopu oraz oświadczenie matki, że zrzeka się ona swojego urlopu na rzecz ojca. Matka musi również złożyć oświadczenie u swojego pracodawcy, że zrzeka się pozostałej części urlopu na rzecz ojca dziecka. Po spełnieniu wszystkich formalności ojciec otrzymuje zasiłek macierzyński przysługujący matce dziecka. Na tacierzyńskim ojcu przysługuje również taka sama ochrona jak kobiecie na macierzyńskim (praktycznie nie można go zwolnić), a ochrona matki jednocześnie wygasa.

URLOP MACIERZYŃSKI
Jest obowiązkowy (matka nie może się go zrzec, jedyne odstępstwo to przekazanie jego części ojcu) i przysługuje każdej matce w wymiarze 20 tygodni (zwiększa się w przypadku urodzenia więcej niż jednego dziecka). 6 tygodni urlopu można wykorzystać jeszcze przed porodem. Matka ma obowiązek wykorzystać min. 14 tygodni, dopiero po tym czasie może zrzec się swojego urlopu macierzyńskiego na rzecz ojca dziecka (patrz wyżej).

DODATKOWY URLOP MACIERZYŃSKI
Trwa 6 tygodni (w przypadku urodzenia więcej niż jednego dziecka jest to 8 tygodni) i może wykorzystać go każdy z rodziców na pisemny wniosek złożony pracodawcy w terminie nie krótszym niż 14 dni przed jego rozpoczęciem. We wniosku konieczne jest określenie daty zakończenia urlopu macierzyńskiego, ponieważ dodatkowy urlop macierzyński można wykorzystać co do zasady wyłącznie bezpośrednio po zakończeniu urlopu podstawowego. 

URLOP RODZICIELSKI
Trwa do 26 tygodni, może z niego skorzystać matka, ojciec lub oboje na raz (łączna suma wykorzystana przez rodziców nie może przekroczyć jednak 26 tygodni).  Urlop rodzicielski przysługuje wyłącznie po wykorzystaniu urlopu macierzyńskiego oraz dodatkowego urlopu macierzyńskiego. 

Inna sprawa jest z URLOPEM OJCOWSKIM, który może wziąć każdy ojciec posiadający umowę o pracę. Trwa on dwa tygodnie i można z niego skorzystać do momentu ukończenia przez dziecko 1 roku życia. Nie ma on związku z urlopem macierzyńskim. Urlop ojcowski udzielany jest na wniosek ojca co najmniej 7 dni przed jego rozpoczęciem. Ochrona rodzica jest taka sama jak przy urlopie macierzyńskim.

A czy Wy potrafilibyście odnaleźć się gdyby role w Waszym domu się zamieniły? Przyznam szczerze, że ja chyba nie potrafiłabym zostawić TT w domu i wrócić do pracy...

zdj. pinterest.com

Opracowano na podstawie: Art. 176 - 185 Ustawy z dnia 26 czerwca 1974 roku (tekst jednolity Dz. U. z 2014r. poz. 1502, 1662)

sobota, 7 lutego 2015

III kwatał blogowania

Trzy miesiące od ostatniego podsumowania minęły tak szybko, że prawie zapomniałam, że to już czas na kolejne! WOW! 9 miesięcy blogowania za mną. To takie banalne i oklepane, ale cholera, kiedy to zleciało?! Nie ogarniam czasu, który od narodzin Antoniny przyspieszył w tak okrutny sposób... Przecież moje dziecko ledwo się urodziło i nagle już 5 miesięcy skończyło... Wejść na bloga mamy już ponad 50 tysięcy, na facebook'u jest nas prawie 1400, a na IG 300. WOW, wow, wow! Te liczby mówią same za siebie. Dziękuję, że jesteście. :*

LISTOPAD
Dlaczego nie lubię matek karmiących mieszanką przeczytacie tutaj. W listopadzie stworzyłam również subiektywną listę: czego nie kupować dzieciom w prezencie (tutaj), czym wywołałam sporą dyskusję. W kolejnym wpisie pospieszyłam jednak na ratunek i podpowiedziałam, co może okazać się strzałem w dziesiątkę (tutaj). Pokazałam Wam również matę, która jest jedną z najlepszych rzeczy jakie kupiłam Antosi. Bawi się na niej do tej pory i mam wrażenie, że coraz bardziej ją lubi. Matę obejrzycie tutaj. Pomimo, że zazwyczaj zamieszczam wpisy, które ukazały się po 7 dniu danego miesiąca chciałabym Wam przypomnieć jeszcze jeden, naprawdę wyjątkowy dla mnie wpis. Zapraszam tutaj.

GRUDZIEŃ
Wszyscy popełniamy błędy, czasem wynikają one jednak nie z naszej ignorancji, a po prostu z niewiedzy. Tak było też w moim przypadku, więcej dowiecie się tutaj. W grudniu opowiedziałam Wam też dlaczego macierzyństwo wychodzi mi na zdrowie (tutaj) oraz dałam sobie i Wam porządnego, motywującego kopa (tutaj). Przyłączyłam się do świetnej blogerskiej akcji charytatywnej, do której zachęcałam i Was (tutaj) oraz zaprosiłam na (NIE)pierniczki, które zrobiły furrorę. Pod koniec grudnia byłam jednak jak tykająca bomba i nie, to niestety nie był pms. Powstał wtedy wpis o internetowej kulturze wypowiedzi, który chyba z racji publikacji w kiepskim terminie trafił zaledwie do garstki z Was, tak więc zapraszam tutaj.

STYCZEŃ
W Nowym Roku zwariowałam i zaczęłam od zdradzania Wam swoich sekretów (tutaj). Później okazało się, że przyrosty Antosi pozostawiają wiele do życzenia, a lekarze widzą tylko jedno wyjście - podanie mieszanki. Podpowiedziałam Wam jednak jak można zawalczyć o laktację i wyłączne karmienie piersią, nawet jeśli dziecko mało przybiera (tutaj). Wróciłam również do cyklu "Lubię jeść na mieście", w którym pojawiła się najlepsza knajpa w Kielcach, obowiązkowa pozycja na kulinarnej mapie Polski (tutaj). Pozostając w temacie jedzenia, w dalszym ciągu zastanawiam się jak można podawać dziecku jedzenie w siateczce... Jeśli Wy też, zajrzycie tutaj

W lutym zabrałam Was na spacer po wyjątkowym dla mnie miejscu i zdradziłam dlaczego polubiłam Walentynki (tutaj).


Jeszcze raz dziękuję Wam za to, że jesteście z nami. Uwielbiam, kiedy czytacie, komentujecie i wyrażacie swoje zdanie, które często jest inne od mojego, ale zawsze wyrażone kulturalne. Mam naprawdę świetnych czytelników, dla których chce się pisać. Dziękuję! Aha i nic na razie nie obiecuję. Zmiany będą, ale idą bardzo opornie, więc nie znam dnia i godziny, kiedy spotkamy się w całkiem nowym świecie Tosi...

wtorek, 3 lutego 2015

Blog Roku 2014

Nie, nie, w tym roku to nie moja bajka, trzeba mierzyć siły na zamiary, a zarówno ja i blog nie jesteśmy jeszcze gotowi aby startować w tym konkursie. Potrzebne są zmiany, które nadchodzą. Długo i ślamazarnie im to idzie, ale cały czas posuwają się do przodu. W każdym razie jest kilka zgłoszonych blogów, na które warto zagłosować*, a że głosowanie rusza już dzisiaj to przedstawiam Wam moich faworytów. Nie tylko na nich zagłosuję, ale będę też mocno trzymać kciuki za najwyższe miejsca! :) Poza niżej wymienionymi jest jeszcze wiele blogów, do których zaglądam, jednak postanowiłam przedstawić Wam moje TOP 6 :)


ALA'ANTKOWE BLW (kulinarne)
Kopalnia przepisów nie tylko dla dzieci, których dieta rozszerzana jest metodą blw. Na dzień dzisiejszy znajdziecie tam ponad 450 przepisów od przekąsek przez obiady na deserach i torcie kończąc. Wszystko w zdrowym wydaniu, w wersji, którą nawet sześciomiesięczniaki mogą podbierać rodzicom z talerzy. Jeśli wyczerpaliście swoje kulinarne pomysły zajrzyjcie koniecznie. I zagłosujcie!

ANIELNO (parentingowe)
Świeżynka na mojej top liście blogów, do których zaglądam najczęściej. Odkryłam ich dzięki instagramowi. Ich, bo bloga prowadzą we dwoje pisząc o sobie: "Opowieści dziwnej treści. Smaczki życia codziennego. Zdystansowani. Ironiczni. Symbiotyczni. Chaotyczno- szczęśliwo- kłótliwi." Piękne zdjęcia i wpisy pisane z dużą dawką ironii. Można się pośmiać, ale pomiędzy jednym śmiechem a drugim zastanowicie się i dojdziecie do wniosku, że mają cholernie dużo racji. Takie blogi chce się czytać, a zdjęcia oglądać. 

FLOW MUMMY (parentingowe)
Czy ja Ją muszę jeszcze komuś przedstawiać? Kobieta, która mając troje dzieci ma czas na wszystko, a swoim blogiem szturmem podbija internet. Często czytając Jej teksty pękam ze śmiechu albo kiwam głową i po cichu powtarzam, że ma 100% racji. W kilku kwestiach się nie zgadzamy, ale i tak jest jedną z moich ulubionych blogerek. Głosujcie na Nią, Ona ma moc!

MAMA NIE Z WYBORU (życie i społeczeństwo)
Na samym początku mojego blogowania trafiłam do Niej zupełnie przypadkiem i tak się rozgościłam, że zostałam do dzisiaj. Nie znajdziecie tam prawie żadnych zdjęć, za to teksty refleksyjne, mocne, często bardzo smutne. E. "nie mówi jak żyć. Opowiada jak żyje.". 

MAMALA (lifestyle)
Dzięki Niej odkryłam wiele zabawek, które zagościły w naszym domu na stałe i firm handmade, które pokochałam i stałam się ich wierną klientką. Ponadto był to pierwszy blog, który zaczęłam obserwować. Śledziłam Alicję jeszcze przed narodzinami Poli i to Ona zainspirowała mnie do stworzenia własnego miejsca w sieci. Przez długi czas był to jedyny blog jaki w ogóle obserwowałam. Lubie Ją, spełnijmy Jej marzenie i pomóżmy dostać się do pierwszej dziesiątki! 

PIWNOOKA (parentingowe)
To ta blogerka, która stworzyła Kolejkową Rewolucję! Na Jej blogu nie będziecie się nudzić. W każdy poniedziałek możecie rozgościć się na śniadaniu, a w pozostałe dni poczytać porady, przeczytać teksty z przymrużeniem oka lub te bardziej poważne. Blog pełen jest optymizmu, pozytywnego podejścia do życia i inspiracji od prezentów na wnętrzach kończąc. Ostatnimi czasy pojawiły się też plakaty do pobrania dla czytelników tworzone przez autorkę. Zajrzyjcie i rozgośćcie się koniecznie.

A Wy na kogo oddacie swój głos w tym roku? Macie swoich faworytów? :)

*blogi podane z kolejności alfabetycznej

poniedziałek, 2 lutego 2015

Nigdy nie mów nigdy.

Nigdy nie sądziłam, że można być tak szczęśliwym. Nie zdawałam sobie sprawy, że miłość może nie mieć granic. Nie wiedziałam, że można kochać i być kochanym tak mocno. Nigdy też nie sądziłam, że kiedykolwiek będę obchodzić Walentynki...

Święto sztucznie zakochanych - mówiłam. Wszędzie tłumy, pary, które wychodzą raz do roku, mężczyźni, którzy ten jedyny raz w roku wysilają się i rezerwują stolik w najlepszej restauracji w mieście. Wszystko takie sztuczne, takie na pokaz aż rzygać się chce. Ludzie, którzy codziennie mijają się w domu obojętnie, 14 lutego czują wręcz obowiązek okazania sobie miłości, której tak na prawdę od dawna już między nimi nie ma. Nie potrafiłam spojrzeć na Walentynki inaczej niż jak na komercyjne święto zakłamanych ludzi.

Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia i powiem Wam, że kiedy los postawił na mojej drodze TT wszystko powoli zaczęło się zmieniać. Zawsze powtarzałam, że ciąża to nie powód żeby wychodzić za mąż, z resztą TT miał takie samo zdanie. Decyzja o ślubie była spontaniczna. Pewnego dnia stwierdziliśmy, że jeśli data, którą wybraliśmy będzie wolna to bierzemy ślub. W tym całym walentynkowym szale postanowiliśmy po prostu zaszaleć bardziej. Data była wolna, więc dokładnie 14 lutego 2014 roku o godzinie 14:00 w Pałacu w Jabłonnie zostałam żoną. Dostałam najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć - mężczyzna mojego życia stał się moim mężem, a pod moim sercem rósł owoc naszej miłości, który w naszą pierwszą rocznicę ślubu będzie miał niemal pół roku.

Jeżeli szukacie miejsca na kameralny ślub i wesele w okolicach Warszawy koniecznie odwiedźcie Pałac w Jabłonnie. Magiczne miejsce, wspaniała obsługa (która uratowała mój tort, a raczej jego dekoracje) i piękne wspomnienia. Na teren możecie wejść codziennie, nieodpłatnie, a ja zapraszam Was teraz na wirtualny spacer:

 















A tak w ogóle czy wiecie, że według niektórych historyków Napoleon spotkał swoją metresę, Marię Walewską na balu, który odbył się w Pałacu w Jabłonnie w 1807 roku? Tak więc sami widzicie, że Pałac w Jabłonnie od wieków łączy ludzi ;)

sobota, 31 stycznia 2015

Brownie z kaszy jaglanej

Miało być dla niedzielnych gości, ale chyba nie doczeka i będę musiała zrobić nowe. Brownie z kaszy jaglanej - smaczne, zdrowsze niż tradycyjne i taaakie czekoladowe, że aż czarne. O prostocie wykonania nie wspominając... Składniki pewnie macie w domu, więc nie musicie nawet iść do sklepu. To co? Pieczemy wspólnie ciasto na niedzielę? :)

BROWNIE Z KASZY JAGLANEJ
SKŁADNIKI:
  • 120g kaszy jaglanej (ok. 330g po ugotowaniu)
  • 150g cukru
  • 50g kakao
  • 60g oleju
  • 3 jaja
  • 120g śmietanki 30% (lub w zdrowszej wersji jogurtu)
  • opcjonalnie łyżeczka proszku do pieczenia
Piekarnik rozgrzewamy do 180°C. Ostudzoną kaszę mieszamy ze wszystkimi składnikami i blendujemy. Blachę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy naszą masę. Wkładamy do piekarnika i po 30-40 min ciasto jest gotowe. Ja posypałam startą, mleczną czekoladą. Jako posypki można użyć również prażonych i startych migdałów, będzie pysznie! Smacznego! :)


piątek, 23 stycznia 2015

Gryzak z siateczką - HIT czy KIT?

Znacie na pewno. Małe cudo, które wyglądem przypomina smoczek, a na końcu ma siateczkę lub silikonowy "woreczek". Nie wiem dlaczego, ale ostatnio wyjątkowo rzuca mi się to w oczy i gdzie nie spojrzę, jakiej strony nie otworzę, której grupy nie odwiedzę jest po prostu wszędzie! Niedługo zacznie mi się śnić po nocach... 

źródło: pinterest.com
Przyznaje się bez bicia - wynalazku ów nie znam, nie używałam i używać nie będę,  Pomijając moją zupełnie jednostronną i subiektywną opinię, gryzak zwyczajnie mnie obrzydza (myśl o memłaniu  ciapki w silikonowym woreczku, fuuu) to nie mogę  przejść obojętnie obok informacji producentów, którzy chwalą go jako gadżet, pozwalający dzieciom przejść ze stanu ssania pokarmu do jego samodzielnego gryzienia. Przejście z pokarmów płynnych do stałych ma być dzięki niemu o niebo łatwiejsze i bezpieczniejsze. Dzięki siateczce owoc/warzywo przedostaje się do buzi w dobrze rozdrobnionej postaci i w takiej trafia do żołądka minimalizując ryzyko zadławienia. Teoria brzmi nieźle, tylko, że ja się z nią po prostu nie zgadzam.

Przejdźmy więc do moich autorskich hejtów:

Producenci zachwalają, że dzięki niemu dziecko nie będzie się krztusić - owszem, na pewno w trakcie memlania siatki tudzież kawałka silikonu się nie zakrztusi, ale co będzie później, kiedy zetknie się z kawałkami warzyw i owoców bez gryzaka? Nie będzie umiało ocenić jakiej wielkości kawałek można bezpiecznie odgryźć, bo nie dostało wcześniej szansy nauczenia się tego. Od krztuszenia nie uchroni się nawet dorosły, także prędzej czy później odkrztuszania i tak będzie musiało się nauczyć. Ponadto jednym z elementów umiejętnego żucia jest obracanie kawałków jedzenia w buzi, czego nie można nauczyć się memlając siatkę. Zdecydowanie bardziej wolę by Tosia umiejętności te nabyła jak najwcześniej. W naszym wypadku prawdopodobnie odbędzie się to za pomocą metody blw.

I jeszcze jedno! Wyobraźcie sobie, że dostajecie kawałek jabłka/marchewki/brokuła/banana w szmatce albo gumie. Memlacie go tak długo aż coś wydostanie się z siatki i w końcu będziecie mogli to połknąć. Ale zaraz, zaraz... Smak jest, a gdzie podziała się treść? Gdzie przyjemność z jedzenia? Poza tym jaką przyjemność można odczuwać memlając siatkę lub kawałek silikonu? Wychodzę z założenia (może mylnego, przecież to dopiero moje pierwsze dziecko), że dziecko to mały człowiek. Jeśli czegoś nie robię/nie lubię to nie będę robić tego dziecku. "Nie rób drugiemu co tobie nie miłe" - znacie to powiedzenie? Stosujecie się? Ja tak i tego samego założenia staram się trzymać w stosunku do swojego dziecka.

Abstrahując zupełnie od tego, że siateczka jest bardzo niehigieniczna i w zasadzie najlepiej byłoby ją wymieniać po każdym użyciu, uważam ten wynalazek za totalny KIT, ale chętnie poznam Wasze opinie i doświadczenia z tym gadżetem. Przecież to co dla mnie jest złe, dla kogoś może być absolutnym HITem. 

sobota, 17 stycznia 2015

Pigułka "PO"

Kilka dni temu w internecie zawrzało. Sprawczynią całego zamieszania jest mała "pigułka po", która ma być dostępna bez recepty. Od razu w mojej głowie zrodził się post pełen oburzenia, na szczęście mam ostatnio tak wiele spraw, że nie byłam w stanie wyrazić swojego zdania wcześniej. I dobrze. Ochłonęłam, a zniesienie recepty na "pigułkę po" nie wywołuje we mnie już tyle emocji, lecz budzi ogromne wątpliwości. 

"Tabletka po" zawiera dużą dawkę hormonów. Stosowanie hormonów (a w zasadzie każdych leków, tyczy się również witamin) powinno odbywać się pod ścisłą kontrolą lekarza. Założeniem ww. tabletki jest zapobieganie ciąży w sytuacjach awaryjnych czyli takich, kiedy inne metody antykoncepcji zawiodą lub kobieta pada ofiarą przemocy seksualnej. Obawiam się, że znosząc receptę na "pigułkę po" przestanie być ona awaryjną metodą antykoncepcji, a zacznie być jej alternatywą. Wygodną alternatywą, bo seks bez prezerwatywy jest przyjemniejszy, no i nie trzeba pamiętać o wzięciu tabletki codziennie. Łyknie się po stosunku i sprawa załatwiona. A dawka hormonów w takiej pigułce jest na prawdę duża i łykając ją raz, drugi i trzeci nikt nie umrze, ale gospodarka hormonalna może zostać poważnie zaburzona.

W zasadzie nie staję ani po jednej, ani po drugiej stronie barykady. W całej tej burzy zastanawia mnie tylko dlaczego ludzie, którzy nie mają pojęcia o działaniu tego specyfiku zgłaszają największy sprzeciw i głośno krzyczą o tabletkach poronnych. Działanie tych dwóch specyfików różni się diametralnie. "Pigułka po" nie dopuszcza do zagnieżdżenia, natomiast jeżeli już do niego dojdzie, dzięki dużej zawartości progesteronu wspomaga utrzymanie ciąży. Antonina może być tego żywym przykładem. Kongresie Kobiet Konserwatywnych - gdzie tu logika? Jeżeli "tabletka po" wspomaga utrzymać ciąże w przypadku zagnieżdżenia - jakim cudem nazywacie ją tabletką poronną? Idąc tym tokiem myślenia, każde zabezpieczenie można nazwać zabijaniem nienarodzonego dziecka - przecież zabezpieczając się nie dopuszczasz do zapłodnienia! Plemniki umierają, a komórki jajowe są niewykorzystywane. Toż to morderstwo!

Osoby, które się zabezpieczają nie chcą mieć dzieci i powinny mieć łatwy dostęp do każdej metody antykoncepcji, zarówno tej zwykłej, jak i awaryjnej. Osoby świadome zastanowią się i skonsultują z lekarzem zanim sięgną po tak duży zastrzyk hormonów, nawet jeśli będzie on bez recepty. Niestety jest całe grono ludzi nieodpowiedzialnych, dlatego uważam, że zniesie recepty na "pigułkę po" niesie ze sobą duże ryzyko zapełnienia się oddziałów ginekologicznych kobietami z powikłaniami po "przedawkowaniu" hormonów. Reasumując nie wydaje mi żeby zniesienie recept na "pigułkę po" było najlepszym rozwiązaniem.

Poza tym tabletkę lub receptę można mieć zawsze w domu, aby wykorzystać ją w sytuacji awaryjnej.

źródło: pinterest

wtorek, 13 stycznia 2015

JOHN BURG - Lubię jeść na mieście

Rozpoczynając cykl "Lubię jeść na mieście" wspominałam Wam, że jesteśmy z TT w trakcie poszukiwania steka idealnego. A w zasadzie ja, bo to ja jestem miłośniczką średnio (wpadającego w dobrze) wysmażonego, wielkiego kawałka mięsa. Do tej pory nasze poszukiwania kończyły się z kiepskim rezultatem, aż do momentu, kiedy głód podczas zakupów w kieleckiej galerii Echo zaprowadził nas do JOHN BURG'a. Oh, to była miłość od pierwszego wejrzenia, a co najważniejsze - ona nadal trwa. W związku z tym, że gościliśmy tam już kilkakrotnie i zdążyliśmy spróbować już większości potraw, mogę z czystym sumieniem powiedzieć Wam jedno - to miejsce jest punktem obowiązkowym na gastronomicznej mapie Kielc.

Restauracja mieści się poza strefą jedzenia, w oddzielnym lokalu, co jest jej ogromnym plusem. W zasadzie będąc w galerii handlowej możesz poczuć się jakbyś był zupełnie gdzie indziej. Od wejścia roznosi się przyjemny zapach jedzenia - przedsmak tego, co Cię czeka. Nie mogąc powstrzymać mojej miłości do steków, za każdym razem zamawiam dobrze wysmażonego, średniego steka. TT jako, że steki lubi, ale bez przesady, szaleje nieco bardziej i dzięki niemu spróbowaliśmy innych pyszności. Szczególnie polecam Wam żeberka w sosie BBQ, burgery (cheese i bbq) no i oczywiście steka, ale to już wiecie. Przy moim zamówieniu obowiązkowym napojem jest lemoniada z kiwi i pietruszki, która podana z lodem idealnie gasi pragnienie. JOHN BURG przygotowany jest również na małych gości - podkładki pod jedzenie dla dzieci mają różne łamigłówki, a do kubełka frytek dołączane są kredki, aby z tej podkładki można było skorzystać. Mam nadzieję, że mają również krzesełka niemowlęce, bo na razie najedzona i pełna wrażeń Antonina przesypia każdą wizytę, ale już niedługo będzie pewnie chciała towarzyszyć rodzicom przy stole. 

Przez pięć dni w tygodniu czekają na gości ciekawe promocje. Bardzo podoba mi się również rozwiązanie płatności przy wyjściu - nie czekasz na kelnera z rachunkiem tylko wychodzisz wtedy, kiedy masz na to ochotę. Powiem Wam, że jest to na prawdę fajne i wygodne rozwiązanie.  

Najwyższej jakości składniki, miła i uśmiechnięta obsługa oraz pyszne jedzenie - to jest miejsce, do którego się wraca. Miejsce, które przyciąga smakiem i... ceną! "Będziemy robić wszystko, by JOHN BURG stał się synonimem doskonałej jakości wołowiny Black Angus w przystępnej dla każdego cenie." - to są słowa, pod którymi ja, jako wielokrotny gość restauracji podpisuję się rękami i nogami. I wszystkim tym, czym się jeszcze da.



sobota, 10 stycznia 2015

Zbyt małe przyrosty - jak z nimi walczyć?

Czy niechęć do podania dziecku mieszanki i chęć zawalczenia o laktację to coś złego? Czy kobietę, która chce karmić naturalnie i jest w stanie iść na pewne kompromisy, stawić czoła niedogodnościom należy od razu nazywać fanatyczką karmienia piersią? Czy na prawdę żyjemy w takich czasach, że karmienie piersią to wizytówka Matki Polki Cierpiętnicy? Czasem odnoszę takie wrażenie... 

Tośka od pewnego czasu hula w granicach dolnego centyla. Zarówno w poradni neonatologicznej jak i w przychodni, do której należymy dostałam od razu zalecenie dokarmiania dziecka mieszanką. Podczas próby porozmawiania o innych możliwościach rozwiązania problemu nie uzyskałam odpowiedzi, jedynym słusznym rozwiązaniem było mm. Moje zdanie o mm znacie, a jeśli nie wskakujcie TU

Jako świadoma kobieta i matka, która wie co nieco o laktacji postanowiłam zasięgnąć informacji u innego pediatry. Tak oto, po wykonaniu niezbędnych badań okazało się, że Tośka wcale nie ma problemu, jest po prostu drobnym dzieckiem i pomimo, że mało przybiera, nadal mieści się w normie. Dostałam jednak zalecenia, które pozwolą zwiększyć mi laktację, a Tosi przybrać odrobinę więcej w szybszym tempie. I to korzystając tylko z własnych piersi! Tak na marginesie pediatra okazał się międzynarodowym konsultantem ds. laktacji, także lepiej trafić nie mogłam :) 

Jeśli Twoje dziecko również ma problemy z przyrostami spróbuj zastosować się do poniższych rad*:
  • częstsze przystawianie
Jeśli jesteś w domu i masz taką możliwość przystawiaj dziecko jak najczęściej. Nie dopuszczaj do uczucia nabrzmiałych piersi, one wtedy dostają sygnał o zmniejszeniu produkcji. Mleko wytwarza się na bieżąco pod wpływem stymulacji, także "flaczki" nie oznaczają braku mleka. 
  •  karmienie przez sen
W ciągu dnia podczas drzemek, wieczorem, zanim pójdziesz spać. Zdziwisz się ile dziecko potrafi zjeść przez sen. Gdy dziecko nie śpi dostaje bardzo dużo bodźców, szczególnie nasila się to w okolicy 3-4 miesiąca życia, niektóre dzieci zaczynają przez to mniej jeść, w związku z czym laktacja też zaczyna słabnąć. 
  • częstsze nocne karmienia
W nocy następuje największy wyrzut prolaktyny. Jeśli zwiększymy częstotliwość nocnych karmień dziecko powinno zacząć więcej przybierać, a piersi zwiększą produkcję. Złota zasada - jeśli dziecko mało przybiera nie dopuszczać do dłuższej niż sześciogodzinnej przerwy między karmieniami. Obecnie Antosia śpi z nami i je w nocy zdecydowanie częściej.
  • pozytywne myślenie
Musisz wierzyć w to, że dasz radę i puszczać mimo uszu komentarze o bezwartościowym pokarmie, o wodzie, która płynie w piersiach, o tym, że głodzisz dziecko (tak, tak, jak nie waży 8kg w wieku 4 miesięcy znaczy, że możesz je głodzić!).


*każde dziecko jest inne i pamiętajcie, że żaden post nie zastąpi konsultacji z lekarzem.

czwartek, 1 stycznia 2015

7 rzeczy, których o mnie nie wiecie!

Dlaczego akurat siedem? No właśnie...

1. Uwielbiam siódemkę!
Od kiedy sięgam pamięcią siódemka była moją ulubioną liczbą. Była, jest i będzie. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, tak po prostu jest. Oj, nawet nie wiecie jak chciałam żeby Tosia urodziła się siódmego sierpnia! Już nawet pierwszych oznak porodu się doszukiwałam ;)

2. Byłam uparta jak osioł...
Jako dziecko byłam okropnie uparta. Nie było szarości, wszystko było czarne albo białe, a nie znaczyło stanowcze NIE. Nie było kompromisu, ani możliwości przekonania mnie do czegokolwiek. Jak powiedziałam, że nie założę tej sukienki/kapci/bluzki znaczy to, że nigdy tego na sobie nie miałam. Tfu, miałam, ale najwyżej parę sekund. IKEA to była ikeja, osty to octy, a siniaki na nogach to śliniaki

3. Do 8 roku życia nie mówiłam "r".
Dzieci w szkole się ze mnie śmiały, a ja płakałam. Pamiętam jak na wakacjach przybiegłam do mamy z placzem "mamo, a dzieci nie wiedzą co to jest jjjyyba". Moje "r" było specyficzne, tak jakbyście wymówili "r" bez drgań języka. Brzmi dziwnie, prawda? Do logopedy poszłam raz. Tylko raz, bo nie chciałam tam iść i przez bite 20min nie odezwałam się ani słowem (patrz punkt wyżej, nie to nie). Więcej prób mama nie podejmowała, a wymawiać "r" nauczyłam się sama pewnego wakacyjnego dnia w drodze do cioci. 

4. W liceum rzuciłam szkołę!
Tak moi drodzy... Byłam nieznośną, bezczelną, nieposłuszną, głupią i najmądrzejszą gówniarą, która unikała szkoły jak ognia. Tydzień po osiemnastce przyszłam do domu i oświadczyłam, że zabrałam papiery ze szkoły i zapisałam się do CKU. Z perspektywy czasu uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji (moja mama też), co nie zmienia faktu, że rodzice nie mieli ze mną lekko. Maturę oczywiście zdałam, studia skończyłam, a przede mną tylko magisterka, więc tak do końca tej szkoły jednak nie rzuciłam. ;)

5. Miałam kolczyk w pępku.
Zrobiony w wieku lat 13 przez kosmetyczkę. Pistoletem. W pępku dyndał sobie sztyft taki jakim przebija się uszy. Pozwolicie, że dodam tylko, że oprócz brzydkiej blizny na szczęście nic mi się nie stało, a resztę pozostawię bez komentarza... Oczywiście bez zgody i wiedzy rodziców. 

6. Jestem uzależniona od układania puzzli.
Dopóki ich nie mam, wszystko jest w porządku.Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy dorwę pudełko puzzli w swoje ręce. Świat nagle przestaje istnieć, zapominam o istnieniu jedzenia i innych potrzeb fizjologicznych. Sen nie istnieje. Dostałam pudełko puzzli na gwiazdkę - potrzebny mi odwyk, bo każdą drzemkę Tosi wykorzystuję na układanie!!!

7. Chciałam być piosenkarką.
Muszę dodać, że słoń nadepnął mi na ucho, a mnie śpiewającej zdecydowanie nie chcielibyście usłyszeć. Cóóóż, jak byłam mała przekonana byłam o swoim talencie i wielkie boje toczyłam z mamą o zgłoszenie mnie do programu "Od przedszkola do Opola" (pamiętacie go? :D). Mama moja, mądra kobieta delikatnie i powoli starała mi się ten pomysł wyperswadować i wytłumaczyć, że głosu to ja nie mam za grosz. Długo jeszcze raczyłam rodziców śpiewaniem w samochodzie. Teraz śpiewam tylko Antosi (Ona to lubi!) i mężowi (On nieco mniej ;)).