Mam wrażenie, że niektóre matki po narodzinach swojego dziecka właśnie do takiego wyścigu stanęły. Już je! Już siedzi! Już stoi! Już chodzi! I nie mówię tu o zwykłej radości z nowych umiejętności swojego dziecka, która potrafi być zupełnie irracjonalna dla kogoś, kto dzieci nie ma. Mówię tu o matkach, które na siłę próbują wyprzedzić rozwój swojej pociechy. Zastanawiam się po co. Przecież podobno każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej... A może wynika to po prostu z niewiedzy? Mam nawet pewien przykład... Tośka tuż przed ukończeniem drugiego miesiąca zaczęła przekręcać się z brzucha na plecy. Pękałam z dumy i miałam ochotę chwalić się każdemu, kto nas odwiedził nową umiejętnością Antoniny. Któregoś razu udało mi się Ją nagrać i filmik wylądował na IG. A tu zonk - okazało się, że dziecko w tym wieku absolutnie nie powinno tak robić, a jeśli jednak robi, trzeba dopilnować aby przestało. Wystarczyło kilka prostych czynności wplecionych w zabawę i na chwilę obecną Antosia już się nie przekręca. W tym wypadku powinnam zaszufladkować siebie jako matkę, która stanęła w matczynym wyścigu szczurów, o którym wspomniałam na początku. Ale przecież zrobiłam to nieświadomie! Nie uczyłam Jej tego, nie stymulowałam aby zaczęła tak robić, po prostu zrobiła, a ja Jej na to pozwoliłam po raz kolejny i następny. Ile kobiet poprzez takie nieświadome działania zostaje tak zaszufladkowanych? Zaszufladkowanych jako głupie baby, które krzywdzą swoje dzieci.
Niestety nie wszystkie potrafią przyznać się do błędu i nawet jeśli 1000 osób powie im, że robią coś źle, one się obrażą, bo przecież wiedzą lepiej. Skąd takie wnioski? Należę do kilku "matkowych" grup na facebook'u. Obserwując je, czasem mam wrażenie, że półroczne niemowlę potrafi już czytać i mówi płynnie w trzech językach, nie zapominąjąc oczywiście o wcześniej wymienionych rzeczach. Idealne matki nie dopuszczające do siebie słów krytyki i ich idealne dzieci wszystkopotrafiące i wszystkopierwszerobiące.
W zasadzie poprzez ten przydługi wstęp chciałabym poruszyć bardzo ważną kwestię rozszerzania diety niemowląt. Na ww. grupach często spotykam się z tym, że matki zaczynają rozszerzać dietę dziecku już w czwartym miesiącu życia. Co gorsza są pediatrzy, którzy zalecają podanie pierwszej marcheweczki czy jabłuszka tuż po ukończeniu przez dziecko magicznego czwartego miesiąca. A ja się pytam po co? Dietetykiem nie jestem, z żywieniem też nie mam nic wspólnego, ale na temat rozszerzania diety wiedzę mam już na prawdę sporą i mam zamiar w dalaszym ciągu ją pogłębiać. Jednym z kolejnych kroków, poza publikacjami naukowymi, książkami dt. żywienia będzie również konsultacja z dietetykiem, więc na pewno nie będzie to ostatni post, w którym poruszę ten temat. Nie mam na celu krytykowania kogolwiek, apeluję wyłącznie o rozsądek, bo jak wspomniałam wyżej, wiele naszych błędów wynika po prostu z niewiedzy...
Częstym początkiem zbyt wczesnego rozszerzania diety są rady pediatrów. W końcu lekarz, więc autorytetem jest chyba w oczach każdego rodzica. U mnie niestety pewna Pani dr, z każdą wizytą przestaje być jakimkolwiek autorytetem... Niestety po tym, co już przeczytałam, z taką ignorancją ze strony pediatrów można spotkać się dość często. Antosia mało przybiera, bardzo mało, i już wiem, co usłyszę na kolejnej wizycie w poradni neonatologicznej - ZACZĄĆ POWOLI WPROWADZAĆ INNE POSIŁKI NIŻ MLEKO. Wizytę mamy 31 grudnia, także Tośka przekroczy już magiczną granicę czterech miesięcy. Nie powiem, że dam palca, bo istnieje jednak prawdopodobieństwo, że więcej przybierze, albo, że nasza wspaniała dr prowadząca zmądrzała (w co śmiem wątpić), ale mogę powiedzieć Wam, że jestem tego pewna. Dużym zaskoczeniem będzie jeśli nie usłyszę tego zdania. A zastanówcie się, tak na zdrowy rozum... Co jest bardziej treściwe, syte, kaloryczne i wartościowe - marchewka, jabłko, kaszka czy mleko (nie ważne czy matki czy mm)? Zdecydowanie będzie to mleko, więc po kiego czorta wpychać w dziecko coś innego?! Tak, wiem, Ty piłeś wodę z cukrem jak miałeś 3 miesiące, Ty jadłaś od 4 miesiąca, żyjecie i macie się dobrze. Nie mówię, że coś stanie się od razu, zbyt wczesne rozszerzenie diety może w ogóle nie mieć wpływu na zdrowie w przyszłości, ale może też być przyczyną alergii, problemów z układem pokarmowym czy niechęci do jedzenia.
W zasadzie spotkałam się również z poradami pediatrów nt. rozpoczęcia rozszerzania diety nie tylko w przypadku zbyt niskiej wagi. Rozszerzać, bo pokarm mało treściwy (opcjonalnie podać mm w przypadku karmienia piersią, co też jest bzdurą!), rozszerzać, bo na mm dietę rozszerza się wcześniej (też nie, jeśli jelita dziecka nie są gotowe na trawienie czegoś innego niż mleko to nie ważne czy jest to mleko matki czy mieszanka) oraz rozszerzać tak po prostu, niech poznaje już nowe smaki (ma na to całe życie, miesiąc zbawi je w poznawaniu nowych smaków?).
Spotkałam się również ze słowami: "Ale on/ona tak patrzy, nie mogłam jej nie dać.". Cóż... Moja odpowiedź jest jedna. Czy jeśli Tośka patrzy się od drugiego miesiąca życia na lody tak, jakby miała ochotę mi je wyrwać, to znaczy, że mam jej tych lodów dać? Nie? No właśnie!
Przecież każda z nas chce jak najlepiej dla swojego dziecka, dlatego więc zamiast ślepo słuchać jednego lekarza może warto skonsultować się z innym? Zastanowić się czy nie poczekać aż dziecko będzie w pełni gotowe na rozszerzanie diety? Czy nie poczekać tych 6, czasem 7 miesięcy zanim zacznie wprowadzać się coś innego niż mleko. To na pewno nie zaszkodzi, a może korzystnie wpłynąć zarówno na zdrowie jak i na chęć malucha do jedzenia.