środa, 28 maja 2014

Pieguski

Dzień dobry Kochani!
Dzisiaj zrobi się u nas pieguskowo za sprawą moich ulubionych ciasteczek - piegusków. Robią furrorę wszędzie gdzie się pojawią. Ja spróbowałam ich po raz pierwszy w pracy, od jednej z naszych stażystek i to właśnie od niej dostałam przepis. Olu jeśli to czytasz to jeszcze raz bardzo dziękuję!:) Są proste, szybkie i na prawdę smaczne :) Robię je w dwóch wariantach smakowych - standardowe i czekoladowe. Aha i najważniejsze - poracja zwykle mnożona jest x2 ponieważ znikają w mgnieniu oka!;)

PIEGUSKI
SKŁADNIKI:

  • 1 kostka masła o temperaturze pokojowej
  • 3/4 szklanki cukru
  • 1 jajo
  • 2,5 szklanki mąki pszennej
  • 1 czubata łyżeczka sody
  • 0,5 łyżeczki soli
  • tabliczka gorzkiej czekolady
  • ulubione bakalie (najlepiej użyć ok. 80g)
Ucieramy masło z cukrem, dodajemy jajo, mieszamy. Wsypujemy mąkę wymieszaną z sodą i solą, zagniatamy do połączenia się wszystkich składników. Siekamy czekoladę i bakalie. Wsypujemy do naszej masy (1/4 posiekanej czekolady zostawiamy do posypania ciasteczek) i dokładnie mieszamy. Piekarnik rozgrzewamy do 190°C. 2 blachy wykładamy pergaminem. Z masy formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego i rozpłaszamy - układamy na blasze w odstępach ok 2cm i posypujemy odłożonymi kawałkami czekolady. Wkładamy do piekarnika na 10 - 15 min i GOTOWE! :)

Aby zrobić ciasteczka czekoladowe do mąki wystarczy dodać 2 czubate łyżeczki kakaa, Smacznego!:)

u nas w wersji czekoladowej :)

poniedziałek, 26 maja 2014

Konkurs

KONKURS - KONKURS - KONKURS - KONKURS - KONKURS

Wszystkim Mamom w dniu ich święta życzymy dużo cierpliwości, zdrowia i radości ze swoich pociech.  Nie zapominajmy jednak o zbliżającym się Dniu Ojca, bo przecież bez pomocy naszych kochanych Tatuśków nie byłoby tych wszystkich cudownych szkrabów, prawda? Razem z Nashka.pl  zapraszam Was do wzięcia udziału w naszym pierwszym konkursie! A oto szczegóły:

Regulamin:
  1. Temat konkursu to: „Ja i mój Tata” (temat nie musi być potraktowany dosłownie, a ma nawiązywać do miłości dziecka do ojca oraz ojca do dziecka);
  2. W konkursie mogą brać udział maleństwa jeszcze w brzuszkach jak i te, które są już na świecie;
  3. Jeśli chcesz spróbować swoich sił prześlij zdjęcie lub kolaż zdjęć na adres: swiatwokoltosi@gmail.com;
  4. Udostępnij plakat konkursowy, który znajduje się [TUTAJ];
  5. Polub strony [Świat wokół Tosi] oraz [Nashka.pl];
  6. Podaj informację kto znajduje się na zdjęciu oraz imię i nazwisko osoby zgłaszającej;
  7. Przesyłając zdjęcie wyrażasz zgodę na jego publikację w galerii konkursowej;
  8. Nie wysyłaj zdjęć, które nie są Twoją własnością lub biorą udział w innym konkursie;
  9. Pierwszą nagrodę otrzyma zdjęcie, które zdobędzie najwięcej like’ów. Dwóch pozostałych zwycięzców wybierze jury w składzie: Rodzicie i Dziadkowie Tosi oraz pracownicy Nashka.pl;
  10. Zgłoszenia przyjmujemy do 20.06.2014 r. do godziny 24:00; 
  11. Głosowanie na najlepsze zdjęcie zakończy się 22.06.2014 r. o 18:00;
  12. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone w Dniu Ojca (23.06.2014r.) na blogu Świat wokół Tosi;
  13.  Nagrody, które możecie wygrać znajdują się na plakacie konkursowym zamieszczonym poniżej;
  14.  Bon o wartości 50zł do wykorzystania w sklepie internetowym Nashka.pl – bon jest jednorazowy i należy wykorzystać go w całości, nie wydajemy reszty, istnieje możliwość dopłaty (np. 15zł przy zakupie za kwotę 65zł);
  15. Produkty z wydawnictwa Sierra Madre znajdują się [TU];
  16. Wysyłka nagród tylko na terenie Polski;


SERDECZNIE ZAPRASZAMY DO UDZIAŁU W KONKURSIE I ŻYCZYMY POWODZENIA!

Nashka i Mama Tosi :)

czwartek, 22 maja 2014

Ciasto marchewkowe

Witajcie!
Dzisiaj był bardzo dobry dzień:) Obawiałam się trochę tej wyprowadzki, jak to będzie wszystko wyglądać, ile czasu zajmie mi aklimatyzacja w nowym miejscu, a tutaj pozytywne zaskoczenie. Na razie czuję się lepiej niż w domu! Mnóstwo świeżego powietrza, cisza, spokój - coś czego przed ciążą nie doceniałam, a teraz jest dla mnie bezcenne. Odważyłam się nawet na pierwszy wypiek i wyszedł :) Tak więc dzisiaj proponuję Wam ciasto marchewkowe podane w dwóch wersjach.

CIASTO MARCHEWKOWE
SKŁADNIKI:

  • 6 średnich marchewek (ok. 2 startych szklanek)
  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 1,5 szklanki cukru (jak zawsze można dać trochę mniej)
  • 4 jaja
  • 1 szklanka oleju/oliwy
  • 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
  • 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 8g cukru wanilinowego (pół opakowania)
  • 2 garści migdałów
Marchew dokładnie myjemy, obieramy i ucieramy na tarce na małych oczkach. Migdały siekamy.
Olej/oliwę ucieramy z cukrem. Ciągle ucierając dodajemy po koleji po jednym jaju, następnie mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, cukrem wanilinowym i sodą oraz stopniowo po łyżce startej marchwi. Na koniec wsypujemy posiekane migdały, mieszamy. Piekarnik rozgrzewamy do 180°C . Blachę (ja użyłam dwóch o różnych kształtach) smarujemy masłem i obsypujemy bułką tartą. Ciasto wlewamy mniej więcej do połowy (powinno bardzo urosnąć) i pieczemy ok 45 min. Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem - jeśli jest suchy wyłączamy piekarnik, jeżeli nie dopiekamy sprawdzając ciasto co 5 min. Po wyłączeniu piekarnika zostawiamy ciasto przy uchylonych drzwiczkach aby nieco ostygło. 

Wersja nr 1
Ciasto upieczone w podłużnej blaszce, można posypać cukrem pudrem lub polać lukrem.


Wersja nr 2
Ciasto z lekkim jak chmura kremem.

KREM
SKŁADNIKI:
  • 200 ml śmietanki 36% lub 30%
  • 100 - 150g serka typu Philadelphia
  • 16g cukru wanilinowego
Bardzo zimną śmietankę  ubijamy z cukrem wanilinowym. Pod koniec ubijania dodajemy serek i mieszamy do uzyskania jednolitej, gładkiej masy. Pyszny, lekki krem gotowy:) Wg uznania można dodać różnych aromatów do ciast.


środa, 21 maja 2014

Papryki faszerowane

Praca licencjacka idzie jak krew z nosa. A propo krwi - nakarmiłam dzisiaj koty krwawą wątróbką i nawet nie zrobiło mi się słabo - Tośka daje moc i przygotowuje psychicznie do kolejnej morfologii! ;) Pozostając w temacie czerwonym, ale na szczęście już nie krwawym proponuję Wam dzisiaj papryki faszerowane mięsem mielonym, ryżem i pieczarkami. Do dzieła!

PAPRYKI FASZEROWANE
SKŁADNIKI:
  • 4 duże papryki
  • 0,5kg mięsa mielonego
  • 1 torebka ryżu (ja używam basmati z dzikim)
  • 10 średnich pieczarek
  • 125g startego żółtego sera
  • 1 duże jajo
  • 2 średnie cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 3 łyżki ketchupu
  • przyprawy wg uznania (ja używam ostrą paprykę, tymianek, oregano, sól, pieprz ziołowy)
  • szczypta soli i pieprzu

SOS POMIDOROWO - PAPRYKOWY
SKŁADNIKI:
  • 1l przecieru pomidorowego
  • 2 średnie cebule
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 1 papryka
Ryż gotujemy i studzimy. Papryki myjemy, odkrajamy główki, które odkładamy na bok, ze środka wyjmujemy gniazda nasienne i nacieramy solą i pieprzem.
Cebulę kroimy w drobną kostkę i podsmażamy. Następnie dodajemy pokrojone w kostkę pieczarki i smażymy na małym ogniu ok 10 - 15 min. 
W misce mieszamy mięso z ryżem, serem, jajkiem, usmażonymi pieczarkami z cebulą, posiekanym czosnkiem, ketchupem i przyprawami.
Nadziewanmy papryki i wsadzamy do naczynia/naczyń żaroodpornych. W międzyczasie rozgrzewamy piekarnik do 180 . 
W naczyniach między paprykami równomiernie rozrzucamy pokrojoną w kostkę paprykę, cebulę oraz pokrojony czosnek - wszystko zalewamy przecierem pomidorowym.
Wkładamy do piekarnika na godzinę (5 min przed zakończeniem pieczenia możemy posypać wierzch papryk startym serem). Sos blendujemy i podajemy w oddzielnym naczyniu. Smacznego! 

P.S. Sosu robię dużo, ponieważ ten który zostanie idealnie nadaje się jako baza innych potraw m. in. tarty z mięsem mielonym, sosu do makaronu czy jako sosu do klopsików.




niedziela, 18 maja 2014

180° w ciągu roku

Dodkładnie rok temu, 18 maja 2013 roku los postanowił postawić na mojej drodze JEGO...

Kto układał plan zjazdów na mojej uczelni w roku ubiegłym - nie wiem, ale tak jak byłam na tę osobę wściekła, to teraz gdybym wiedziała i mogła posłałabym jej wielki bukiet kwiatów i pudło czekoladek. We wszystkie długie weekendy wypadał nam zjazd, ponadto 19 maja były Zielone Świątki (dzień ustawowo wolny od pracy) a na SGHu oczywiście miał odbyć się zjazd. Gdybym nie pojechała do Krakowa na komunię swojej bratanicy, gdyby nie Noc Muzeów no i na reszcie gdyby nie ten obowiązkowy zjazd na uczelni tego posta by nie było, baaa bloga by nie było, a ja pewnie leczyłabym teraz kaca - w końcu jest niedziela.

18 maja w godzinach popołudniowych objedzona komunijnym żarciem dotoczyłam się do busa, który miał zawieźć mnie do Krakowa na Polskiego Busa. Na przesiadkę miałam około godziny, wypaliłam kilka papierosów zanim zorientowałam się, że czekam na złym peronie, a mój bus odjeżdża za 5 min. Wchodziłam do autobusu gdy zaczepiła mnie Pani z dzieckiem i paczką - czy nie przekażę może tej paczki jej mężowi, który będzie czekać w Kielcach. Bez zastanowienia powiedziałam, że nie ma sprawy, wzięłam i zajęłam pierwsze lepsze, ale podwójne miejsce. Chwila zastanowienia i "eee a jak w tej paczce jest bomba? albo narkotyki?", ale Pani już nie było więc paczka wylądowała na górnej półce i w Kielcach została szczęśliwie przekazana w ręce Pana męża. Postój trwał 15 min więc na papierosa i szybkie siusiu w Macu akurat. Kiedy wróciłam zobaczyłam, że jakiś mężczyzna próbuje upchnąć coś w schowku nad moim siedzeniem - oho a tak dobrze siedziało się samej - pomyślałam. Burknęłam przepraszam i zakładając od razu słuchawki zajęłam miejsce przy oknie. Usiadł obok i zaczął męczyć się z pasami więc pomogłam, później nie mógł wpiąć ładowarki - też pomogłam. Sąsiad mój ewidentnie szukał pretekstu, żeby zagadać, ale ja zła na cały świat, ze słuchawkami w uszach jakoś tego nie dostrzegłam. Dopiero w Jankach, kiedy muzyka przestała grać, a On zapytał się o coś zaczęliśmy rozmawiać. Dojechaliśmy na Metro Wilanowska, ale okazało się, że mojego Ojczyma jeszcze nie ma (człowiek, który NIGDY się nie spóźnia) więc zapaliliśmy papierosa i postanowiłam odprowadzić go pod wejście do metra. Na pożegnanie wcisnął mi do ręki zmiętoloną karteczkę z numerem telefonu i powiedział, że gdybym chciała się kiedyś spotkać... Zbiegł po schodach, a ja z totalnym uśmiechem i lekkim zdziwieniem wróciłam na pętlę i próbowałam odczytać numer, kiedy podjechał mój Ojczym. Dojechaliśmy do domu, a ja wysłałam smsa życząc Panu Nieznajomemu udanej Nocy Muzeów.

Historia nabiera tempa - staliśmy się smsowo nierozłączni, On po Nocy Muzeów wrócił do Kielc, ja w poniedziałek poszłam do pracy. Po jakiś 2 tygodniach ciągłego pisania w końcu się spotkaliśmy. Zdenerwowana okrutnie, wystrojona w jasne spodnie, żakiet i koturny zobaczyłam chłopaka z brodą, w spranej koszulce, dziwnej długości spodniach i kolorowych długich skarpetkach - nie tak go zapamiętałam. Zapytał się czy jestem głodna, bo zrobił sałatkę, ale pomimo, ze w brzuchu burczało powiedziałam, że dziękuję. Przecież nie będę szła do mieszkania obcego mężczyzny, którego widzę drugi raz na oczy! Poszliśmy na piwo, pomyślałam, że najwyżej wrócę trochę szybciej niż planowałam. Czy wróciłam? Oczywiście, że nie. Rozmowa na żywo była o wiele lepsza niż smsy, ale ostatni autobus do domu i perspektywa tego, że muszę iść rano do pracy kazała mi się z Nim pożegnać. Znowu zamieszkał w Warszawie i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę - dosłownie staliśmy się nierozłączni. 30 czerwca jeszcze jako single, ale już prawie para stawiliśmy się na weselu Jego przyjaciół. Ja złapałam welon, on muchę - ukartowane to było, nie my co prawda mieliśmy złapać, a inna para, jak widać los wiedział co robi. O tym, że za pół roku weźmiemy ślub nie pomyślałby nikt, z nami na czele, ale teraz patrząc na nasze zdjęcia z tej nocy widzę, że zakochani byliśmy już po uszy.

I znowu - każda wolna chwila razem, wspólne wakacje, spędzałam u Niego i z nim cały wolny czas. Już w sierpniu zaczęliśmy planować wspólne mieszkanie, ale chwilowo nie było nas stać na wynajem czegoś, co by nas zadowoliło i na dodatek było blisko mojej pracy, więc dalej mieszkaliśmy osobno. 7 grudnia na teście pojawiła się ta druga, blada kreska, dalszy ciąg historii już znacie.

Podsumowując - równo rok temu poznałam najwspanialszego faceta pod słońcem, pół roku temu zaszłam w ciąże, a od 3 miesięcy jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Przytaczając fragment mojej rozmowy z maja ubiegłego roku: "Przecież mi się z nim tylko świetnie gada, życia nie planuję" uśmiech sam ciśnie mi się na usta. Ja nie planowałam, życie się samo zaplanowało, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna, bo nie wyobrażam sobie teraz innego. A życie zmienia się nadal i jutrzejsza przeprowadzka 200 km dalej, w zupełnie dla mnie obce strony dopełnia tych 180 stopni. O tym, że z Warszawy się nigdy nie wyprowadzę też kiedyś wspominałam ;)

piątek, 16 maja 2014

Carbonara

Weszłam dzisiaj na swój facebook'owy profil i pierwszym, co zobaczyłam było zdjęcie pysznie wyglądającego makaronu . Od razu wiedziałam, że pomysł na obiad już mam i mało interesuje mnie czy domownicy aprobatę wyrażą czy nie - z ciężarówką i jej zachciankami się nie dyskutuje. Naszło mnie na Carbonare, a że ostatnio u szwagra jadłam pyszną, sama nigdy nie robiłam to podpytałam o przepis, poszperałam w necie, a i tak zrobiłam trochę po swojemu i powiem Wam, że wyszło pysznie :) Tylko znowu coś mało dietetycznnie :P

CARBONARA (3-4 osoby)
SKŁADNIKI:

  • 300g makaronu tagiatelle (ja użyłam pełnoziarnistego)
  • 300g śmietanki 30%
  • 3 jaja
  • 200g boczku 
  • 1 mała cebula
  • szczypta soli
  • szczypta pieprzu
Makaron gotujemy. Boczek kroimy w kostkę, wrzucamy na zimną patelnię i smażymy na małym ogniu. Jak boczek puści tłuszcz wrzucamy pokrojoną w kostkę cebulę i wszystko podsmażamy co jakiś czas mieszając. W misce roztrzepujemy jajka wraz ze śmietanką, szczyptą soli i dużą ilością pieprzu. Odcedzony makaron wrzucamy do usmażonego boczku z cebulą i podsmażamy ok. 1 min., następnie zalewamy wszystko masą jajeczną i ciągle mieszając doprowadzamy do lekkiego ścięcia się sosu. Trzeba uważać tylko żeby nie ścięło się za mocno, dlatego wszystko polecam robić na małym ogniu - nieco dłużej, ale smaczniej! :)


czwartek, 15 maja 2014

Rzeczy zbędne - niezbędne

Nie tylko pieczeniem i gotowaniem ciężarówka żyje - no dobra zrobiłam dzisiaj skórkę kandyzowaną, którą Wam obiecałam, ale przepis jutro :) Dzisiaj ani o pieczeniu, ani gotowaniu nie będzie! Dzisiaj o mnie, Tosiaku i zakupowym szaleństwie, które mną zawładnęło. Bluza z uszami, maleńki kocyk, poducha - te dla dzieci zawsze były fajne, podobały mi się w szczególności wyroby hand-made, ale nigdy nic nie przyprawiały mnie o trudne do wytrzymania piszczenie, do czasu... No właśnie, od kiedy jestem w dwupaku przeróżne "łiiii, łaaaa, łojezusie jakie cuuudo" nawet mnie samą czasem przerażają. Dobrze, że większość zachwytów odbywa się w mojej głowie, przynajmniej w miejscach publicznych.
Mam też swoją listę rzeczy zbędnych - niezbędnych. I powoli zaczynam ją realizować - w końcu Tosia już za równe 3 miesiące będzie z nami <3 A skąd w ogóle wzięła mi się nazwa? Otóż mogę kupić całkiem niezłe jakościowo i tańsze odpowiedniki rzeczy, które za chwilę Wam pokażę, a bez niektórych z tych rzeczy nawet się obejść. Ale ja po prostu bardzo chcę je mieć. Srebrna świnka skarbonka zbiera pieniążki - czasem nawet przyszła babcia coś dorzuci i tatuś też. Ale jak słyszę po raz kolejny - po co Ci akurat ten rożek, nie szkoda Ci pieniędzy? - dosłownie się we mnie gotuje. Nie! Nie szkoda, podoba mi się i będę go mieć, chcę żeby moja córa miała właśnie ten! Pracuję, no dobra, pracowałam, bo teraz byczę się na L4 to mogę zaszaleć i kupić córci coś ekstra, prawda? Z tym byczeniem to też nie tak do końca, bo chętnie byłabym bardziej aktywna, ale nie mogę i już. Mam większość czasu leżeć - leżę i nie marudzę, nooo może trochę. Na spacer by się poszło, czy dłużej po IKEI pochodziło...



1. Maleńkie babeczkowe buciki Oh baby
2. Śpiworek - wzór jeszcze nie wybrany! Tyle piękności, że nie mogę się zdecydować;) Beztroska
3. Beztroski kocyk - nadal zastanawiam się nad wzorem;) Beztroska
4. Jedna z lam też będzie nasza! Lalama
5. Poducha do pokoju Tosiaka - uwielbiamy! mamimade
6. Pościel do łóżeczka, wzór w trakcie wybierania :) Beztroska
7. Kocyko - rożek w cudowne babeczki Oh baby
8. Mata - sowa Szytunitu
9. No i mój faworyt - leżaczek Nuna LEAF 4kids.com.pl 

Tak córeczko na pewno będę Cię rozpieszczać, bo już teraz sprawia mi to ogromną przyjemność. Wolę kupić coś Tobie, a odmówić sobie. Do zobaczenia za 3 miesiące <3. Do tej listy dołączy jeszcze na pewno kilka rzeczy zbędnych-niezbędnych, ale pokażę je Wam dopiero w gotowym pokoju Tosi.

A może Wy pomożecie mi zdecydować się na jakieś wzory od Beztroski, bo wybór jest na prawdę trudny! ;) 

środa, 14 maja 2014

Biszkopt i tort!

Witajcie!:)
Dzień urodzinowy uważam za udany. Papryki wyszły pyszne, tort wyśmienity i humory również dopisały. Pozwoliłam sobie nawet wypić dwie lampki Picolo i zjeść kawałek tortu - ale koniec tej rozpusty! Trzeba znowu zaprzestać jeść słodkości, pilnować cukru i wagi, bo znowu mamy +2kg po weekendzie a i na cukrzycę ciążową nie mam ochoty. No dobrze, już piszę jak zrobić na prawdę pyszny i efektowny tort :) Sam biszkopt robi się stosunkowo szybko i wbrew pozorom na prawdę prosto:)

BISZKOPT
SKŁADNIKI:
  • 8 jaj
  • 1,5 szklanki cukru (można dać mniej)
  • 1 szklanka mąki krupczatki
  • 0,5 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • szczypta soli

Żółtka oddzielamy od białek (żółtka do małej miski, białka do dużej). Odzielamy bardzo ostrożnie - w białku nie może znaleźć się ani odrobina żółtka! Krupczatkę przesiewamy do osobnej miski, dodajemy mąkę ziemniaczaną i proszek do pieczenia, dokładnie mieszamy. Żółtka ucieramy z sokiem z cytryny, a białka z odrobiną soli ubijamy na sztywną pianę. Pod koniec ubijania stopniowo dodajemy cukier.
Czas na przygotowanie warsztatu - piekarnik rozgrzewamy do 160°C , a tortownicę smarujemy masłem i wykładamy pergaminem/papierem do pieczenia.
Do ubitych białek wlewamy cienkim strumieniem utarte żółtka stale mieszając widelcem w jedną stronę. Nadal mieszając w tę samą stronę stopniowo dodajemy mąkę. Składniki muszą być ze sobą dobrze połączone, ale staramy się mieszać jak najkrócej.
Przelewamy masę do wcześniej przygotowanej formy i wstawiamy do rozgrzanego do 160°C piekarnika na 20 min., następnie zwiększamy temperaturę do 180°C i pieczemy jeszcze ok 35 min. Polecam sprawdzać co jakiś czas patyczkiem - jeśli biszkopt jest suchy w środku wyłączamy piekarnik i studzimy przy uchylonych drzwiczkach ok. 15 min. Po tym czasie wyjmujemy ciasto i odwracamy tortownicę na deskę wyścieloną papierem do pieczenia/pergaminem. Delikatnie zdejmujemy obręcz, dno tortownicy i papier/pergamin, który najlepiej ściągnąć jeszcze z gorącego ciasta. Voila biszkotp gotowy! :)
Biszkopt oczywiście nie jest idealny, ale przecież to pieczenie domowe ;) To co widzicie na dole to coś w rodzaju bezy, która tworzy się na górze (bo dół to góra;p) jak niedokładnie wymiesza się białka z resztą składników. Od razu mówię - nie przeszkadza to w niczym, ale żeby brzegi były równe można co nieco odkroić i zjeść jeszcze ciepłe ;)
Najlepiej jeśli gotowy biszkopt poleży jeden dzień, wtedy łatwiej będzie się kroić. Jeżeli jednak tort chcemy zrobić tego samego dnia pamiętajmy, że biszkopt przed krojeniem musi być całkowicie wystudzony. Podobno najłatwiej dzielić go żyłką, ja jednak pozostaję wierna nożom i też ładnie się kroi :) U mnie wychodzą 4 placki.
Jeżeli placki wyjdą nierówne - no stress! I tak wszystko przykryjemy kremem :)
Biszkopt pokrojony czas na...

PONCZ
SKŁADNIKI:
  • 2 torebki herbaty
  • 3 łyżki cukru
  • pół limonki/cytryny
W 1/3 szklanki wody zaparzamy herbatę, dodajemy cukier, sok z limonki/cytryny i dokładnie mieszamy. Odstawiamy do wystudzenia. Jeśli nie jesteśmy akurat w ciąży, nie karmimy lub tort nie jest dla dzieci polecam dodać kilka łyżek spirytusu lub innego mocnego alkoholu.

Do przełożenia postanowiłam zrobić 2 kremy: kawowy i śmietankowy. Oba robi się w zasadzie tak samo, pod koniec dodajemy tylko inne dodatki.

KREM TORTOWY
SKŁADNIKI:
  • masło roślinne 250g
  • 0,5 szklanki (a nawet mniej) cukru pudru
  • 1 budyń śmietankowy
  • 400 ml mleka
Budyń gotujemy zgodnie z przepisem na opakowaniu (zamiast 500ml mleka, dajemy 400ml). Odstawiamy do wystudzenia. W misce ucieramy masło z cukrem pudrem dodając co pewiem czas po łyżce ostudzonego budyniu. No i w zasadzie to jest koniec podstawowej masy do tortu - proste, prawda? :) Teraz możemy poszaleć ze smakami! Tutaj podążamy tą samą drogą jak z ponczem - warto dodać odrobinę mocnego alkoholu, wtedy smak się zaostrza i tort jest bardziej wyrazisty, no chyba, że aktualnie w brzuszku mamy małego mieszkańca, wtedy wersja bezalkoholowa:)

Aby uzyskać masę kawową należy w niewielkiej ilości wody zaparzyć 2 czubate łyżki sypanej kawy, następnie wymieszać ją z masą podstawową - takiej masy użyłam do przełożenia tortu.

Aby uzyskać masę śmietankową podczas ucierania dodajemy 2 łyżki aromatu śmietankowego - ta masa znalazła się na wierzchu mojego tortu. 

Moją ulubioną częścią jest przekładanie.:) Każdy krążek nasączamy odrobiną ponczu (nie za dużo, bo będzie się rozpadać). Pierwszy smarujemy kwaśną konfiturą (ja wybrałam porzeczkową) i nakładamy krem, następny krążek i znowu krem, czynność powtarzamy w zależności od liczby krążków. Wierzch i boki smarujemy kremem i wyrównujemy. Ozdabiamy wg uznania. SMACZNEGO! :)





wtorek, 13 maja 2014

Szparagi

W domu straszny bałagan, na głowie przeprowadzka, przede mną zakupy, znalezienie prezentu, upieczenie biszkoptu, uczelniane zaległości, a ja pospałam do 10:15 i na dodatek obudziłam się ze świętym przekonaniem, że jest 12 maja. Ułożyłam plan działania, stwierdziłam, że jeszcze 2 dni do urodzin przyszywanego Taty więc spokojnie się ze wszystkim wyrobię. I nagle na głowę kubeł zimnej wody - dzisiaj 13 maja krzyczy do mnie telefon, nie zdążysz, nie zdążysz! Biorąc pod uwagę fakt, że powinnam więcej leżeć niż chodzić wydawało się to bardzo prawdopodobne, ale podsumowując: prezent mam, biszkotp też, pomysł na krem do tortu znaleziony, porządek względnie zrobiony (ale tutaj to już zasługa męża). Udało się jeszcze upolować elektryczny grill z Lidla. Wyobraźcie sobie, że znaleźliśmy ostatnią, otwartą sztukę dopiero w 3 sklepie! Oby tylko działał, bo do diety matki karmiącej na pewno się przyda:) Brakuje mi tylko kartonów - macie pomysł gdzie je znaleźć, bo sprawa wcale nie jest taka prosta jak mi się wydawało.

Przepis na biszkotp i 2 masy tortowe pojawi się jutro, bo ciasto musi jeden dzień postać i tort po prostu nie jest jeszcze gotowy. Jutro na urodzinowy obiad zaplanowałam również papryki faszerowane, więc i one pojawią się niebawem. A dzisiaj sezonowy hit - szparagi zielone! Prosto, szybko i smacznie :)

SZPARAGI ZIELONE GOTOWANE (4 osoby)
SKŁADNIKI:

  • 2 pęczki zielonych szparagów
  • bułka tarta
  • masło klarowane
  • szczypta soli
Szparagi myjemy pod bieżącą wodą. Twarde końcówki (ok 3-4cm) odłamujemy. W wysokim garnku gotujemy lekko osoloną wodę. Szparagi związane sznurkiem spożywczym wkładamy do wrzątku tak, aby końcówki były ponad wodą, przykrywamy i gotujemy ok 7 min. W międzyczasie topimy masło i prażymy bułkę tartą. Podajemy gorące, posypane bułką i oblane stopionym masłem. Można lekko dosolić. Smacznego!






sobota, 10 maja 2014

Kruche ciasto i szarlotka

Witajcie Kochani!:)

To już trzeci dzień mojego raczkowania w blogosferze. Powinnam co prawda zająć się pisaniem pracy licencjackiej, ale przecież jest tyle ciekawych rzeczy do ogarnięcia na blogu;) Dzisiaj postanowiłam upiec szarlotkę - ot w domu było sporo jabłek, których żywot powoli zmierzał ku końcowi. A nie zjadłam ich, bo przerzuciłam się na banany - to już uroki zmiennych ciążowych smaków, które od pewnego czasu dają mi się we znaki. Na początek uraczę Was przepisem na kruche ciasto, które jest idealnym spodem zarówno do szarlotki jak i słodkiej tarty.

KRUCHE CIASTO
SKŁADNIKI:

  • 2,5 szklanki mąki pszennej tortowej
  • 3 czubate łyżki cukru pudru (ew. 2 łyżki)
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 1 kostka masła (200 gramów)
  • 3 jaja
Mąkę przesiewamy na stolnicę, dodajemy resztę suchych składników i delikatnie mieszamy. Na wierzch wrzucamy zimne masło, następnie siekamy. Oddzielamy żółtka od białek i dodajemy je do ciata. Białka przydadzą się nam później. Zagniatamy i formujemy kulkę, którą wkładamy do czystego, foliowego woreczka i chowamy do lodówki na minimum 30 min.

JABŁKA DO SZARLOTKI:
  • 1,5 - 2 kg jabłek
  • 30g cukru wanilinowego
  • opcjonalnie cukier do smaku
  • kandyzowana skórka pomarańczowa (tylko i wyłącznie domowej roboty!)
Jabłka myjemy, wycinamy gniazda nasienne i kroimy na małe kawałki. Wrzucamy na patelnię posypujemy cukrem wanilinowym i dusimy pod przykryciem co jakiś czas mieszając przez ok. 20 min. Ja w szarlotce uwielbiam kwaśne nadzienie więc nie dodaję cukru (poza tym mam zabronione ;) ), ale jeśli uważacie, że jabłka będą dla Was za kwaśne - dodajcie w trakcie smażenia kilka łyżek cukru. Pod koniec smażenia dodajemy łyżkę kandyzowanej skórki pomarańczowej. Przepis na skórkę już niebawem na blogu - jest to jeden z moich ulubionych dodatków!

SZARLOTKA:

Ciasto wyjmujemy z lodówki i odcinamy niewielki fragment (wielkości piłki golfowej) i odkładamy go na bok. Z pozostałego ciasta urywamy małe kawałki i wykładamy nim naczynie. W przypadku blach polecam nasmarować je masłem i obsypać bułką tartą - wtedy będzie łatwiej wyjąć nam ciasto. Całą powierznię ciasta nakłuwamy gęsto widelcem. Piekarnik rozgrzewamy do 180°C i wkładamy ciasto na 10 - 15 min aż się lekko zarumieni. 
W międzyczasie ubijamy białka, które zostały nam z przygotowania kruchego ciasta. Przed ubiciem dodajemy szczyptę soli - białka szybciej osiągną porządaną konsystencję. Pod koniec wsypujemy 2 łyżki cukru pudru. 
Wyciągamy podpieczone ciasto, wykładamy na nie usmażone jabłka i ubite białka. Ciasto, które odłożyliśmy na początku cienko rozwałkowujemy, kroimy na paski i układamy na wierzchu. Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180°C i pieczemy przez 15 min, następnie zmniejszamy temperaturę do 160°C i pieczemy kolejne 15 min. Ostatnia raz zmniejszamy temperaturę na 140°C i dopiekamy przez ok. 30 min. Wyłączamy piekarnik i studzimy ciasto przy otwartych drzwiczkach - można podawać również na gorąco z lodami. Smacznego! :)

Ile domów tyle przepisów na szarlotkę - u mnie każdy piecze inaczej :)




czwartek, 8 maja 2014

Ciasteczka owsiane

Dzień dobry!

Tak jak obiecałam zamieszczam przepis na pyszne i zdrowe ciasteczka owsiane. Test obciążenia glukozą wykazał u mnie niestety (a może i stety, waga się trochę uspokoiła ;) ), że mam podwyższony cukier. Mieszczę się co prawda jeszcze w normie, ale powinnam uważać na słodkości, które ostatnimi czasy pochłaniałam tonami. Kochani, przybrać na wadze 7kg w miesiąc to nawet  ciązy nie wypada ;) Tak więc zaczęłam poszukiwania ciast, które zawierają minimalne ilości cukru i oto pierwsze efekty.

CIASTECZKA OWSIANE
SKŁADNIKI:
  • 3 łyżki miodu
  • 5 łyżek oleju słonecznikowego
  • 1 banan
  • 1 jajo
  • 0,5 szklanki otrębów owsianych
  • 1 szklanka płatków owsianych
  • 0,5 szklanki mąki razowej lub pszennej
  • 4 łyżki płatków ryżowych
  • 100 g suszonej żurawiny
  • 3 łyżki słonecznika 
  • 3 łyżki  rodzynek
  • szczypta cynamonu
  • szczypta soli

No to do zaczynamy!

W dużej misce rozgniatamy banana, następnie mieszamy go z miodem, olejem i jajem. Pozostałe składniki dokładnie mieszamy i wsypujemy do bananowej masy - ponownie mieszamy. Odstawiamy na dłuższą chwilę (od 5 min do 1 godziny - wszystko zależy co w międzyczasie planujemy zrobić ;) ). Piekarnik rozgrzewamy do 180°C. Z masy formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego, rozpłaszczamy i kładziemy na blachę wyłożoną pergaminem. Pieczemy około 15-17 min pod koniec zerkając do piekarnika, bo łatwo przypalić brzegi. Smacznego! :)

przepis pochodzi z bloga  Tasty Blogale został lekko zmodyfikowany

środa, 7 maja 2014

Trudne początki...

Witajcie!

Początki bywają trudne. Trudny był początek ciąży, trudne pierwsze kroki na forum, trudne pierwsze i piąte muffiny, którymi można było zabić, a nie je jeść no i trudny początek blogowania. Przyznam szczerze - nie wiem jeszcze co i jak. Udało się, założyłam bloga, ale co dalej? Jak zaktualizować informacje? Gdzie dodać zdjęcie? Jak umieścić link do profilu na fb? I mnóstwo innych pytań, dlatego zanim zacznę na dobre swoją przygodę z blogowaniem najpierw poznam tajniki edycji bloga i postaram się, żeby wyglądał nieco lepiej niż obecnie :)

Chciałabym się również przedstawić. Mam na imię Asia, w tegoroczne Walentynki wyszłam za mojego cudownego męża, w brzuszku mieszka nasza córa Tosia, dzięki której założyłam ten blog i.... nauczyłam się piec! Hmm... Chyba nie pasuje tu powiedzenie - nauczyłam, raczej otrzymałam jakąś magiczną moc dzięki której wypieki wychodzą mi doskonale, co jeszcze w ubiegłym roku było nie do pomyślenia! Aleee po kolei: Od zawsze lubiłam gotować i piec, pierwsze wychodziło, ale talentu do pieczenia nie miałam za grosz. Znacie zapewne najprostsze ciasta - wszystkie składniki wrzucamy do miski, miksujemy, na blachę, do piekarnika i po godzinie mamy pyszne, pachnące ciasto. Niestety u mnie to zawsze kończyło się zakalcem. Albo wyżej wspomniane muffiny - pierwsze do kosza, drugie do babciowych kur, z trzecimi mama i mąż podjęli próbę, zjedli i bolały ich brzuchy, więc też trafiły do kur, okazało się, że będziemy rodzicami muffiny wyszły i to całkiem niezłe. Później kolejne próby i sukcesy. Wyrośnięty, wilgotny murzynek, pieguski jedzone w moim domu tonami, biszkopt, z którego zrobiłam tort aż w końcu mazurek z prawdziwym kajmakiem z babciowego przepisu, którym moja teściowa się zachwyciła :)

Blog chciałabym poświęcić ciąży, wypiekom oraz gotowaniu czyli temu, co obecnie pochłania większość mojego czasu. Zapytacie pewnie dlaczego nie kształciłam się w kierunku gastronomicznym jeśli tak lubię gotować... Niestety od małego cierpię na hemofobię - paniczny lęk przed krwią i wszystkim, co z krwią związane. Fobia objawia (a raczej objawiała) się omdleniami. Jako dziecko przeszłam szereg badań neurologicznych, kardiologicznych i wielu innych, które jednoznacznie wskazywały na to, że jestem okazem zdrowia, a ja nadal mdlałam. Dopiero w wieku 6 lat pewien lekarz powiedział mojej mamie, że to może być fobia. Niestety leczenia nie podjęłyśmy, ja rosłam, a moja fobia się pogłębiała. Jedynym plusem było to, że omdleń było z wiekiem zdecydowanie mniej, ale stanów przedomdleniowych coraz więcej. Gotowanie ograniczało się do mięs pozbawionych krwi, a pieczenie nie wychodziło - profesjonalnej kucharki ze mnie nie będzie myślałam wybierając liceum, a później studia.

Stał się cud (można powiedzieć, że dosłownie cud biorąc pod uwagę okoliczności;) ) i na teście zamiast spodziewanej jednej kreski pojawiła się druga, bardzo blada. A dlaczego miała być jedna? Otóż po stwierdzonej awarii zabezpieczenia zwanego prezerwatywą i krótkiej dyskusji:
-chcemy dzieci?
-chcemy za 10 lat!
udaliśmy się po awaryjną receptę. W aptece zaopatrzyliśmy się w Escapelle, tabletka została połknięta, nam pozostało czekanie. Po tygodniu zrobiliśmy test - jedna. Kolejny tydzień minął spokojnie, wybraliśmy się nawet na imprezę Mikołajkową, ale wracając z niej poprosiliśmy taksówkarza żeby zatrzymał się w nocnej aptece. Pomimo, że w domu byliśmy ok 3 w nocy, o 10 rano siedziałam już w łazience robiąc test. Jedna kreska, uff udało się. Całe szczęście, że przed wyrzuceniem do kosza spojrzałam na niego jeszcze raz:
-Piotrek - zbladłam - patrz! Na teście powoli pojawiała się druga kreska.

Obecnie jestem w 26tc ciąży i jestem najszczęśliwszą przyszłą mamą na świecie - zapewne jak każda z Was, która tu trafiła.Jestem również po 3 badaniach krwi oraz teście obciążenia glukozą - za każdym razem idzie mi coraz lepiej i ani razu nie zemdlałam!:)