niedziela, 27 lipca 2014

trzy, dwa, jeden... START!

Poród - coś co jeszcze nie tak dawno było dla mnie totalną abstrakcją, teraz jest już tak blisko. Do terminu zostało 20 dni, zaczynamy więc wielkie odliczanie.

Porodówka moich koszmarów
19 lipca pojechaliśmy na nasze pierwsze ktg, torba jeszcze nie spakowana, łóżeczko u stolarza, a w pokoju totalny meksyk i schnąca farba na ścianach. Mieliśmy plany, mieliśmy niedługo wrócić, ale Tosia po raz kolejny pokazała nam kto tu rządzi. Tętno spadło do 0 - jedziemy na porodówkę na badanie wydolności łożyska. W pokoju przygotowaczym słyszę, że mogę jeszcze dzisiaj urodzić - jak to? został mi prawie miesiąc! Tylko cesarka?! Przecież ja chciałam naturalnie. To męża podczas badania być nie może? Jak to? Dlaczego? Mieliśmy rodzić razem... Nie chcę, jeszcze nie teraz! Prawie 3 godziny spędziłam sama na sali porodowej z moich koszmarów podłączona do ktg i oksytocyny. Zielone kafelki od podłogi aż do sufitu, 3 stanowiska przedzielone tylko ścianami - całe szczęście, że nie było żadnego porodu. Badanie na szczęście wyszło dobrze, więc podreptałam na patologię ciąży, na której leżę do dzisiaj z wielką nadzieją, że jutro o tej godzinie, trzymając w ręcę wypis będę już w domu. Wszystkie zapisy wychodzą na szczęście idealnie, a nasze małe diablątko najprawdopodobniej ucisnęło wtedy pępowinę, stąd ten spadek. Oj Tosia, Tosia, będziemy mieli z Tobą wesoło brzdącu! :)

Leżąc przez tydzień na patologii przez moją salę przewinęło się 8 kobiet rodzących - niezły wynik, podobno mamy niż demograficzny, na porodówce tego nie widać ;) Miałam okazję z kilkoma porozmawiać o porodzie i zobaczyć te małe Okruszki, które jeszcze dzień wcześniej były w ich brzuchach. Wiem, że w każdej chwili Tosia może się już urodzić, wszak leci nam 38 tydzień, ale patrząc się na te dziedziaczki nadal ciężko mi w to uwierzyć. Nie wierzę, że już niedługo będzie z nami, że zmieni cały nasz cykl dnia i nocy, że będzie oddychać, płakać, potrzebować nas najbardziej na świecie, nikogo innego - tylko nas.

Tylko przepowiadające...
Przez cały okres ciąży zaszło we mnie wiele zmian, natura wie co robi dając nam tyle czasu na przygotowanie się. Początkowo coś, co było końcem mojego świata przeistoczyło się w cały jego sens. Nie wyobrażam sobie teraz, że miałoby Jej nie być... Nie ma Jej jeszcze na świecie, a kocham Ją bezgranicznie. Przez całą ciążę towarzyszył nam stres związany najpierw z poronieniem, później amniopunkcją (możecie poczytać o tym tu), a teraz czuję, że wszystko będzie dobrze. Po prostu to wiem. Głaszczę brzuszek i namawiam Ją do pozostania jeszcze przynajmniej przez parę dni, bo chciałabym jeszcze zsrobić kilka zaplanowanych rzeczy. Nie jest to jednak konieczne i gdyby zechciała urodzić się nawet dzisiaj przywitamy Ją z ogromną radością. Ku mojemu zdziwieniu nie boję się porodu. Czuję co prawda swojego rodzaju lęk, ale podniecenie i eksyctacja przeważają. Nie boję się bólu, który podobno jest nieporównywalny do niczego, nie boję się wenflonów, kroplówek, pobierania krwi przed porodem (o mojej fobii poczytacie tu), nie boję się i sama w to nie wierzę. Przez dwa dni mojego pobytu w szpitalu pojawiły się skurcze. Siedziałam jak na szpilkach czekając od jednego ktg do drugiego - każdy skurcz powodował u mnie uśmiech, a nie grymas przerażenia. Skurcze dochodziły do 100, były jednak bezbolesne i nieregularne. Wiedziałam, że są to skurcze przepowiadające, ale jednak była iskierka nadzieji, że może coś się zaczyna dziać. Tosia jednak od wczoraj powróciła do swojego normalnego trybu - przez większość czasu śpi, a skurcze ustąpiły zupełnie.

Pamiętam jak dziwiłam się wszystkim kobietom, które mówiły lub pisały, że nie mogą doczekać się porodu. Zastanawiałam się jak to możliwe, że nie dość, że czekają z niecierpliwością na ten okropny ból to do tego są takie spokojne. Dziwiłam się nawet podczas ostatniego pobytu na patologii ciąży (czerwiec) i byłam pewna, że ja będę panikować. Kolejna rzecz, która mnie w ciąży zaskoczyła. Nie panikuję i się nie boję, tylko czekam cała podekscytowana na ten wielki dzień. I tu już nie chodzi o to, że mi ciężko, że wszystko mnie boli i, że wyglądam jak wieloryb, a chodzę jak kaczka, ja chcę mieć Ją już przy sobie. Miłość do dziecka, nawet jeszcze tego nienarodzonego jest niewyobrażalna, co to dopiero będzie jak ten Bąbel będzie już na świecie, czy można kochać jeszcze mocniej?

Ktg, na którym Tośka postanowiła nas postraszyć - my jeszcze tego nie wiemy.


15 komentarzy:

  1. Dlatego ja tylko raz rozejrzalam się po sali i już więcej tego nie zrobiłam. A przestraszyły mnie opisy szafek :)) Trzymam kciuki za jutrzejszy wypis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby było śmieszniej sala porodów rodzinnych jest przytulna, można rzecz, że chce się tam rodzić! :D Nie dziękuję, nie zapeszam! ;)

      Usuń
  2. Matko, a ja juz myslalam ze rodzisz! Ja bym sie mega przeraziła, gdyby Jakubko wywinął nam taki numer. Dobrze, że się trzymasz dzielnie, oby tak dalej! Wytrwałości i zdrowia dla Was ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi grunt to dobry tytuł ;) myślę że jak zacznę rodzić raczej nie będę myśleć o pisaniu nowego posta i relacji na żywo :D

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Dziękuję, zasługa niezłego zdjęcia, rzeczywistość niestety jest bardziej okrutna :D

      Usuń
  4. Z zapartym tchem czytałam twój post. Przypomniały mi się chwile sprzed narodzin naszych Dzieci :)
    Masz rację, natura robi swoje...Obyś do końca pozostała tak spokojna. Powodzenia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i nie dziękuję zarazem :) mam nadzieje, ze nie wpadnę w panikę jak wszystko się zacznie :)

      Usuń
  5. Będę czekała na Twoje relacje z tego pięknego dnia... mam nadzieję, że się popłacze ze wzruszenia :) Pięknie wyglądacie :) www.taknieidealni.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja obie Twoje relacje czytałam z zapartym tchem :) mam nadzieje, ze moja relacja nie będzie wyjątkowa pod względem przygód a sam poród przebiegnie spokojnie :)

      Usuń
  6. Czekamy niecierpliwie :) aby jednak Tosia już Was niestraszyła. Nasza Chibi też taką sadomasochistką była i się podduszsła ;) za co my w gratisie otrzymałyśmy 3 tyg na patologii. Ja nimo wszystko wspominam ostatnie tygodnie i 2 nadprogramowe bardzo miło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całą ciążę się stresowalas - chyba nawet bardziej niż ja, a później ten spokój bo juz wiesz ze nie urodzisz za wcześnie :) zaczął się u nas ten lepszy okres ale jednak chciałbym juz rodzic, niestety mam przeczucie ze nie nadejdzie to tak szybko...

      Usuń
  7. czekamy, my na Naszą Alicje czekaliśmy dwa tygodnie dłużej:)
    Jeśli będziesz karmić piersią i chcesz poczytać o karmieniu piersią zapraszam. Piszę o sprawach, o których mi nikt przed nie powiedział a dobrze jest o nich wiedzieć. Np.: nie wiedziałam, że druga doba życia Maluszka to czas intensywnego ssania - koleżanka z sali twierdziła, że moja Ala jest głodna dlatego płacze... kolejna sprawa to kryzysy laktacyjne...
    http://polkamatkaa.blogspot.com/2014/07/blog-post.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie zajrzę, bo tych postów u Ciebie jeszcze nie czytałam, a mam mocne postanowienie przez pierwsze miesiące karmić tylko piersią :) Niestety my na Tośkę aż tyle nie możemy czekać, musi wyjść do 15 sierpnia inaczej wywoływanie :(

      Usuń
  8. Ja chodziłam do 41 tyg w ciąży. A na KTG chodziłam 3 miesiące:D Skurcze zaczęły się na KTG pojawiać dopiero jak podłączyli mi oksytocynę, a i tak skończyło się cesarką, bo przy 7 cm rozwarcia, małemu zaczęło drastycznie spadać tętno przy każdym skurczu więc nie było na co czekać. Cała akcja podłączenia cewnika, podpisania zgody na narkozę, dowiezienia do sali operacyjnej trwała może 5 -7 minut. Na szczęście młody urodził się zdrowy :)

    OdpowiedzUsuń