Fobia? Jaka fobia? Ja się czegoś boję? - tak w skrócie mogę opisać moje odczucia, które towarzyszyły mi podczas porodu. Fobia (o niej pisałam tu) w trakcie porodu pojechała na zasłużony urlop. Nie straszne były mi wenflony, zastrzyki, zmiana kroplówki czy pobieranie krwi. Ból był taki, że chciałam stamtąd uciec i chyba nawet jakbym bardzo chciała to ciężko byłoby mi zemdleć. Chcecie pewnie usłyszeć wszystko od początku, a więc po kolei...
24 sierpnia, 9 dni po terminie stawiłam się w szpitalu. Pojechałam na porodówkę na dłuższe ktg, później podreptałam na patologię ciąży, ponieważ w dalszym ciągu główka i szyjka były wysoko, lekarz żadnego rozwarcia się nie dopatrzył, a ktg wyszło wzorowo. W poniedziałkowy ranek standardowa pobudka przed 6:00, ktg, obchód i badanie, z którego wróciłam do sali cała w skowronkach - rozwarcie na 2-3cm! Zaczynało powoli do mnie docierać, że za parę godzin zobaczę swojego Brzdąca. Spakowałam się, położna zaprowadziła mnie na porodówkę, zostałam przepytana, a następnie przygotowana do porodu. Ok. 11:00 podłączyli mnie do oksytocyny i kazali czekać - samej, bo nikt nie wiedział czy nie wrócę na patologię. Całe szczęście od razu znalazłam się na sali porodów rodzinnych, więc mogłam spokojnie czekać na rozwój wydarzeń i nie martwić się, że ktoś mi tę salę zajmie. Niestety oksytocyna nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, skurcze zapisywały się regularne, ale nie czułam zupełnie nic, ba nawet udało mi się usnąć co wzbudziło zdziwienie mojej położnej. Ok. 14:00 została podjęta decyzja, że ciąże trzeba zakończyć dzisiaj, i że nie wrócę już na patologię. O 14:20 przebili mi worek owodniowy no i wtedy się zaczęło... Zdążyłam zadzwonić po Tatę Tosi i leżąc podpięta pod ktg każdy kolejny skurcz zaczynałam odczuwać coraz mocniej. W pewnym momencie maszyna zaczęła piszczeć - tętno spadało! Uwiesiłam się na dzwonku i zanim ktokolwiek do mnie przyszedł myślałam, że minęła wieczność. Na szczęście tętno szybko wróciło do normy, a spadek już się nie powtórzył. Ok. 15:00 zjawił się TT. Na początku byliśmy trochę zagubieni i nie bardzo wiedzieliśmy co robić - udało mi się trochę pochodzić, poskakać na piłce, ale większość czasu musiałam być podłączona do ktg, więc męczyłam się na łóżku. Niestety położna, na którą trafiliśmy nie była pomocna, nie podpowiedziała zupełnie nic, nie pokazała jak oddychać, nie dała żadnego wsparcia i na koniec zabrała gaz rozweselający, który jednak szybko wrócił do mnie na salę po dosadnej interwencji TT. Godzin nie pamiętam, w ogóle cały poród od pewnego momentu pamiętam jak przez mgłę. Zaczęłam błagać o znieczulenie (tak, tak myślałam, że to się tak skończy), dostałam zastrzyk i dopiero później zostałam uprzedzona o efektach ubocznych (wymioty, zawroty głowy, senność) - ale jakoś mało mnie one wtedy obchodziły. Niestety mój organizm reaguje na leki wybiórczo i akurat ten nie przyniósł mi żadnego ukojenia. Krzyczałam głośno i często powtarzałam, że nie dam rady. Pomiędzy skurczami jednak podsypiałam. Znowu zaczęłam błagać o znieczulenie, a w międzyczasie zmieniły się położne. Teraz zajmowała się nami Pani Ela - złota kobieta. Od razu pokazała jak oddychać, jak wciągać gaz żeby przyniósł ulgę (dzięki niemu na chwilę zapadała cisza, może sam gaz nie pomagał, ale wdechy i wydechy na pewno), pomagała dobrać najlepsze pozycje - po prostu zajęła się nami wspaniale i towarzyszyła do samego końca. Niestety ZZO nie było mi pisane - z 3cm zrobiło się nagle 8 i po prostu było już za późno. Bez znieczulenia, w bólu, którego nie da się porównać do niczego, z ogromnym wsparciem TT i Pani Eli doszłam do II fazy porodu - skurcze były długie, bolesne i wydawało mi się, że nie ustają nawet na chwilę. Po 95 min walki, kiedy główka nadal nie wstawiła się w kanał rodny podjęto decyzję o cesarskim cięciu. Spełnił się mój najgorszy scenariusz, doszłam prawie do końca, a i tak mnie pocięli. Odpięli oksytocynę, podali inną kroplówkę, kazali coś wypić, podpisać dwie kartki, założyli cewnik i wywieźli na salę operacyjną. Po odpięciu oksytocyny skurcze stały się rzadsze, ale jeszcze ostatni przed podaniem znieczulenia złapał mnie na sali operacyjej, chwila krzyku, później 2 lub 3 nieudane próby założenia znieczulenia, w końcu się udało i natychmiast zaczęłam tracić czucie. Całą operację byłam przytomna wręcz nadpobudliwa - non stop z kimś rozmawiałam i nagle usłyszałam krzyk - położna pokazała mi Tośkę i od razu zabrała. Wynosząc przystawiła Ją jeszcze na chwilę, dałam kilka szybkich buziaków i poszły. To, że zostałam mamą jeszcze do mnie nie dotarło. Nie wiem czym byłam nafaszerowana, może to wszystkie emocje, połączone z lekami, znieczuleniem, stresem i ekscytacją, bo dalszą część operacji spędziłam na dalszym paplaniu, a jednym z pytań, które zadałam było "Kiedy będę mogła jeść?". Odpowiedź, że za 3 dni potraktowałam jako żart, który wcale żartem nie był. Kiedy wywozili mnie na salę pooperacyjną TT pożegnał się i postawił na moim łóżku torbę...
Antonina urodziła się 25.08.2014r. o 22:05 w urodziny swojego Taty. Dostała 10/10 w skali Apgar, ważyła 3520g i mierzyła 58cm. Zobaczyłam ją dopiero następnego dnia, po 11h od narodzin - do tej pory mam wyrzuty sumienia, że nie byłam świadoma tego, że mogę zażądać 2h z dzieckiem i przystawienia go od razu do piersi, ewentualnie zażądać kangurowania przez TT...
Takich i innych kwiatków oraz moich odczuć o pobycie w szpitalu spodziewajcie się w kolejnym poście... CDN...
Dużo przeżyłaś, ale i tak bądź z siebie dumna! Walczyłaś i to jest najważniejsze!
OdpowiedzUsuńNie miej wyrzutów, najważniejsze, że obie jesteście zdrowe :*
Sytuacje ze zmianą położnej na tą lepszą miałaś podobnie jak u mnie :)
Miałam taki sam pierwszy poród. Przeterminowana ciąża, oksytocyna, potem całą noc walka o każdy cm rozwarcia. W końcu upragnione 10 cm, skurcze parte. I gucio :( Cesarka...
OdpowiedzUsuńGratuluję Wam Tosi.
Życzę jej szczęścia i zdrowia, a Wam radości z każdego dnia odkrywania, jak to jest być rodzicem :)
Ależ się biedna namęczyłaś :( Ale najważniejsze, że Tośka zdrowa.
OdpowiedzUsuńJa też miałam podobnie, skurcze obudziły mnie 0 1 w nocy, 8 dni po terminie, meczylam sie do 12 az wkoncu przyszedl moadry ginekolog i zarzadzil ciecie, po 12 godzinach pod koniec moich skurczy przed cc juz tez nie moglam wytrzymac tez mialam przebity worek owodniowy a rozwarcia jak nie bylo tak nie bylo do samego cc moja Antosia była dość duża 4 kg i 61 cm i wogóle nie schodziła na dół. bałam się że cos sie stanie, tak długo była w moim brzuchu że po urodzeniu jej stopy to był nawał schodzącej skury aż robiły się jej rany.
OdpowiedzUsuńOjej widzę, że męczyłaś się podobnie do mnie... Szkoda tylko, że u Ciebie skończyło się cesarką. Ale najwazniejsze, ze Tosia zdrowa! Koniecznie nam ją pokaż w wolnej chwili ;) zdrowia dla Was, a dla Ciebie dużo siły.
OdpowiedzUsuńHistoria niemal jak ta sprzed 10 dni... moja.. :( W moim przypadku, również po 9 dniach założyli cewnik Foleya, ponirważ nie było rozwarcia, obeszło się bez oksytocyny bo skurcze przyszły same kiedy leżałam na patologii c i prosiłam położne żeby zacząć działać... Aktu łaski- zaprowadzenia na porodowke dostapilam po jakichs 4-5 godzinach, slyszac ze i tak nic z tego bo sa jeszcze centymetr- dwa szyjki. Na putanie o cc zostałam wyśmiana... Od 3 do 8 nastapila walka na sali porodowej, bez znieczulenia, bo nagle za duze rozwarcie, na leżąco ciagle pod ktg, zwieńczona 1,5 wymiotami przy każdym skurczu... z główką było dokładnie tak, jak w Twoim przypadku... po godzinie rozważań, zmianie personelu i moim bliskim wykończeniu się z bólu nastąpiło cc ze znieczuleniem podawannym w trakcie partych skurczy... Synka jednak nie dostałam nawet na chwile, wody byly zielone, trafil do inkubatora ;( na dzczęścoe po 3 godz powiedzieli, że jrst lepiej i finalnie ma 9/10. Jaś jest zdrowy, a mama na dodatek została czymś zainfekowana i musi walczyć z niegojącą raną... ot, nasza rzeczywostość... trochę mi ulżyło dzięki podzieleniu się moją historią,a teraz ide spać, przede mną jakieś całe dwie godziny ! ;)
OdpowiedzUsuńa ja oczekuje na poród... mam nadzieję, że nie będę tak cierpieć chociaż moja koleżanka która rodziła 2 tyg temu też się męczyła z 12 godzin po czym się okazało że ma jakieś mięśniaki i zrobią jej CC.... i tak się też skończyło ale ma cudnego synka :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze żebyście byli zdrowi, a ból na prawdę szybko się zapomina :)
UsuńTo mam synka o równo 2 latka starszego od Twojej Tosi :) Urodzonego co prawda nie w urodziny swojego Taty, ale w naszą 5-tą rocznicę ślubu ;)
OdpowiedzUsuń