środa, 31 grudnia 2014

#insta kadry roku 2014 + bonus

Nigdy nie przepadałam za Instagramem, ale tuż przed rozwiązaniem przełamałam się i założyłam tam konto. Cóż mogę teraz powiedzieć? Wpadłam jak śliwka w kompot i szybko się uzależniłam. Obecnie nie wyobrażam sobie, że mnie tam nie ma, i że nie mogłabym być z Wami w ciągłym kontakcie. Zapraszam do obejrzenia zdjęć, które cieszyły się największą popularnością oraz tych, które lubię najbardziej. W większości przypadków jesteśmy zgodni :) 

W nadchodzącym roku 2015 życzę Wam Kochani przede wszystkim dużo zdrowia i wielu pięknie spędzonych chwil. A tak poza tym sukcesów, szczęścia, pieniędzy i wielu miłych niespodzianek. Niech Nowy Rok będzie najpiękniejszym rokiem w Waszym życiu. Ahh i szampańskiej zabawy sylwestrowej! My powitamy Nowy Rok we trójkę :)

































niedziela, 28 grudnia 2014

W sieci pełna kultur(w)a


Powyżej zamieściłam fragment konwersacji, po której przeczytaniu stwierdziłam, że muszę wyrzucić to z siebie, bo inaczej wybuchnę. Ponadto dzisiaj czuję się jak tykająca bomba, której niewielkie poruszenie może doprowadzić do katastrofy. Na poporodowe hormony chyba już za późno, może to pms, o co w duchu się modlę, bo zaczynam sama ze sobą nie wytrzymywać... 

Screen komentarzy pochodzi z popularnego ostatnimi czasy filmiku na Youtubie. W zasadzie Pani Kate zasłużyła sobie na nazwanie ją "kurwiszonem" za to, że w profilu wpisane ma Kate... Takich przykładów i wyzwisk w sieci jest multum. Co prawda tutaj ewidentnie widać "trend" wyzwisk dla żartu. Tylko czy kogoś ten pseudo żart naprawdę śmieszy? 

Ktoś ma inne zdanie, wyrazi opinię, która się komuś nie spodoba, powie, że lubi taką, a nie inną muzykę, klub piłkarski, czy wybrał za drogą dla dziecka zabawkę, a obelga niemal gwarantowana. Fora, blogi, fanpage, kanały na youtube, komenatrze pod artykułami - wszędzie znajdziemy obelgi i obraźliwe zwroty kierowane do innych czytelników/forumowiczów. Kierowane zazwyczaj bez powodu, ot tak, bo to teraz "modne" rzucić kurwą czy innym chujem w ramach wyrażenia swojego odmiennego zdania. Z resztą nie tylko o przekleństwa tu chodzi, hejtowanie za wszystko też jest teraz modne. 

Najbardziej przeraża mnie w tym wszystkim to, że internet w dzisiejszych czasach jest rzeczą zupełnie naturalną. Sama w zasadzie jestem online 24 godziny na dobę. Bez komórki jak bez ręki, a telefon bez przerwy połączony jest z siecią. Ale dostęp do sieci mają coraz młodsi użytkownicy i nie da się tego uniknąć. Można stosować zabezpieczenia rodzicielskie, kontrolować na jakie strony wchodzi nasza pociecha, ale nie da się tego wyeliminować. Postęp technologiczny idzie zbyt szybko i dziś dwulatek obsługuje tablet czy smartfon lepiej niż niejeden dorosły użytkownik. Tośka na razie ma dopiero cztery miesiące i zanim zacznie korzystać z zasobów sieci, a przede wszystkim zacznie czytać, wiele wody jeszcze w Wiśle upłynie, ale tym razem wpis nie jest o Niej, a o mojej sfrustrowanej psychice wszechobecnym wulgaryzmem, hejtem i brakiem kultury.

Swobodny dostęp do internetu, tanie połączenia, możliwość przesyłania zdjęć i filmów, rozmów "na żywo" z osobą, która jest na drugim końcu świata uważam za coś wspaniałego. Możemy być w ciągłym kontakcie, ale tak jak w życiu, w sieci też powinniśmy umieć zachować kulturę. Zdaję sobie sprawę, że pod pseudonimem czy kontem anonima o wiele łatwiej powiedzieć, co się o danej sprawie myśli i wyrzucić z siebie cały swój żal okraszając go soczyście przekleństwami i obelgami, ale powiedzcie mi po co? Dlaczego kulturalni na co dzień ludzie zamieniają się w sieci w chamów bez zahamowań, dlaczego internet pełen jest nienawiści, zawiści i zazdrości? Powiedzcie mi, bo nie mogę tego pojąć. Razi mnie to i to bardzo.

I nie mówię też, że jestem święta. Potrafię porządnie zakląć, chociażby wczoraj, jak pół dnia klęłam nad makaronikami, które finalnie i tak mi nie wyszły, klnę jak się zdenerwuję, czasem jakieś niecenzuralne słowo znajdzie się też w rozmowie z przyjaciółmi, ale znam czas, porę i miejsce, kiedy mogę sobie na to pozwolić. Rzadko zdarza mi się kląć w sieci i nigdy nikogo nie obraziłam. Wiele razy nie zgadzam się z opinią innych, ale potrafię wyrazić swoje zdanie w odpowiedni sposób. I nie chodzi mi już nawet o same przekleństwa, tylko o kulturę wypowiedzi, której w internecie niestety coraz częściej brakuje...

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt! :)

Święta w moim domu zawsze były wyjątkowe i bardzo magiczne. Babcia, która dużą wagę przywiązuje do tradycji, zawsze trzyma nad wszystkim piecze. Ubieranie pachnącej choinki w wigilijny poranek, domowe mięsa, ciasta i ten wyjątkowy barszczyk z uszkami, który tak smakuje tylko raz w roku, w Wigilię. Wspólne śpiewanie kolęd, wyczekiwanie na pierwszą gwiazdkę i czekanie na Mikołaja, aby później wspólnie otwierać prezenty. Nigdy nie obdarowywaliśmy się drogimi rzeczami, zazwyczaj są to ciekawe, lecz małe upominki. Jedynie dzieci w naszej rodzinie dostają nieco większe prezenty. Celebrujemy każdą świąteczną chwilę, cieszymy się swoją obecnością i pomimo, że często spotykamy się w tym samym gronie to jednak Wigilia ma w sobie tę magię. Ma coś wyjątkowego. A ta dzisiejsza będzie najpiękniejsza w moim życiu, bo pierwsza z moją córką. 

Życzę Wam radosnych, spokojnych i spędzonych w gronie rodzinnym Świąt. Chciałabym aby spełniły się Wasze najskrytsze marzenia, abyście Wy i Wasze rodziny żyły w zdrowiu i zgodzie. Niech ten magiczny czas będzie dla Was odskocznią od codziennej gonitwy i życia w pośpiechu. Doceńcie magię Świąt, którą tworzycie wraz ze swoimi bliskimi i wspólnie stwórzcie najpiękniejsze wspomnienia... 
Wesołych i zdrowych Świąt Kochani!







niedziela, 21 grudnia 2014

Brak Ci motywacji? Mnie też!

To dzisiaj! Dzisiaj jest najlepszy dzień aby zacząć coś robić! Co z tego, że jest niedziela? Kusząco brzmi: "od poniedziałku", prawda? A prawda jest taka, że jeśli będziesz zaczynać coś od poniedziałku to wiele ich może upłynąć zanim rzeczywiście zaczniesz coś robić... Także jeśli chcesz coś zmienić - np. zacząć ćwiczyć i zgubić zbędne kilogramy po ciąży zacznij robić to tu i teraz. W momencie, kiedy podejmiesz decyzję, której w żadnym przypadku nie odkładaj na później!
źródło: Pinterest

"Jak tylko będę mogła, zacznę ćwiczyć", "Te trzy miesiące tak się będą dłużyć", "Oh, jak chciałabym już zacząć coś ze sobą robić" - Tak, tak, to wszystko moje słowa. Niestety skończyło się tylko na słowach... Pod koniec października dostałam od lekarza przyzwolenie na ćwiczenia i... aż 2 razy byłam na siłowni. Co zrobiłam więcej? NIC! Co mogłam zrobić przez dwa miesiące? DUŻO! Powtórzę jeszcze raz - co zrobiłam? NIC! NIC! NIC! 

Przeglądając wczoraj tablicę na facebook'u natknęłam się na wpis Misako. Nie mam pojęcia czemu akurat ten wpis i czemu akurat Ona mnie tak zmotywowała (wszak scrolluje codziennie przynajmniej kilka stron "wróć do figury sprzed ciąży", "bądź fit", itp, itd.), ale najważniejsze, że to zrobiła. Pomimo okrutnego zmęczenia i braku chęci zebrałam swoje zdecydowanie za duże cztery litery, odpaliłam 20 - minutowy trening całego ciała z Mel B. i poćwiczyłam. Odgłosów jakie wydawałam podczas kolejnej minuty ćwiczeń na brzuszek nie powstydziłaby się porządna aktorka filmów dla dorosłych, aż mama z ciekawości zajrzała na górę w obawie, że dziecko obudzę (wszak TT podbijał wczoraj miasto, więc noc należała do mnie i Tosi, która wyjątkowo wcześnie padła). Tosi na szczęście nie obudziłam, poćwiczyłam, a i endorfiny zrobiły swoje - obudziłam się dziś w świetnym humorze! 

Wszystko zaczęło się od kiedy rozpoczęłam nową pracę. Osiem godzin w biurze, biuro w centrum handlowym z fast foodami pod nosem i proszę - 6kg w ciągu 10 miesięcy. Już zaczynałam się odchudzać "od poniedziałku", ale w brzuchu zamieszkała Antonina. Uuu wtedy dopiero zaczęłam sobie dogadzać. Pomijając uwarunkowania genetyczne, przyznaję bez bicia - popuściłam pasa i nie jadłam, a pożerałam wszystko, co znalazło się w zasięgu mojego wzroku, rąk i paszczy. Leżąca ciąża też nie pomogła, skutkiem czego waga w dniu porodu pokazywała 88kg, czyli aż 30kg więcej niż przed ciążą. Obecnie, niecałe 4 miesiące po porodzie ważę 23kg mniej. Do osiągnięcia celu pozostało mi ok 10kg i przede wszystkim ujędrnienie całego ciała. Dam radę? Oczywiście, że dam!

Ze względu na karmienie nie wprowadziłam żadnej diety. Od porodu jem po prostu zdrowo, a na moim talerzu zagości czasem ciasteczko (oczywiście domowej roboty i pomijając tę bezę, którą pożarłam jak przyjechałam do rodziców:D). Poza tym jedzenie jest dla mnie przyjemnością i żadna restrykcyjna dieta nie wchodziłaby w grę. No i woda, piję co najmniej 2 litry wody dziennie. 

Z pełną świadomością i premedytacją piszę to tutaj. Jeśli za miesiąc nic się nie zmieni i pod koniec stycznia nie znajdziecie posta z podsumowaniem miesiąca z Mel B. oczekuję od Was porządnego kopa w tyłek i przypomnienia mi tego tekstu. Zachęcam Was również do zabrania się za siebie razem ze mną. W kupie siła! W kupie raźniej! To co, kto do mnie dołączy? 


niedziela, 14 grudnia 2014

Wyścig szczurów

Mam wrażenie, że niektóre matki po narodzinach swojego dziecka właśnie do takiego wyścigu stanęły. Już je! Już siedzi! Już stoi! Już chodzi! I nie mówię tu o zwykłej radości z nowych umiejętności swojego dziecka, która potrafi być zupełnie irracjonalna dla kogoś, kto dzieci nie ma. Mówię tu o matkach, które na siłę próbują wyprzedzić rozwój swojej pociechy. Zastanawiam się po co. Przecież podobno każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej... A może wynika to po prostu z niewiedzy? Mam nawet pewien przykład... Tośka tuż przed ukończeniem drugiego miesiąca zaczęła przekręcać się z brzucha na plecy. Pękałam z dumy i miałam ochotę chwalić się każdemu, kto nas odwiedził nową umiejętnością Antoniny. Któregoś razu udało mi się Ją nagrać i filmik wylądował na IG. A tu zonk - okazało się, że dziecko w tym wieku absolutnie nie powinno tak robić, a jeśli jednak robi, trzeba dopilnować aby przestało. Wystarczyło kilka prostych czynności wplecionych w zabawę i na chwilę obecną Antosia już się nie przekręca. W tym wypadku powinnam zaszufladkować siebie jako matkę, która stanęła w matczynym wyścigu szczurów, o którym wspomniałam na początku. Ale przecież zrobiłam to nieświadomie! Nie uczyłam Jej tego, nie stymulowałam aby zaczęła tak robić, po prostu zrobiła, a ja Jej na to pozwoliłam po raz kolejny i następny. Ile kobiet poprzez takie nieświadome działania zostaje tak zaszufladkowanych? Zaszufladkowanych jako głupie baby, które krzywdzą swoje dzieci.

Niestety nie wszystkie potrafią przyznać się do błędu i nawet jeśli 1000 osób powie im, że robią coś źle, one się obrażą, bo przecież wiedzą lepiej. Skąd takie wnioski? Należę do kilku "matkowych" grup na facebook'u. Obserwując je, czasem mam wrażenie, że półroczne niemowlę potrafi już czytać i mówi płynnie w trzech językach, nie zapominąjąc oczywiście o wcześniej wymienionych rzeczach. Idealne matki nie dopuszczające do siebie słów krytyki i ich idealne dzieci wszystkopotrafiące i wszystkopierwszerobiące.

W zasadzie poprzez ten przydługi wstęp chciałabym poruszyć bardzo ważną kwestię rozszerzania diety niemowląt. Na ww. grupach często spotykam się z tym, że matki zaczynają rozszerzać dietę dziecku już w czwartym miesiącu życia. Co gorsza są pediatrzy, którzy zalecają podanie pierwszej marcheweczki czy jabłuszka tuż po ukończeniu przez dziecko magicznego czwartego miesiąca. A ja się pytam po co? Dietetykiem nie jestem, z żywieniem też nie mam nic wspólnego, ale na temat rozszerzania diety wiedzę mam już na prawdę sporą i  mam zamiar w dalaszym ciągu ją pogłębiać. Jednym z kolejnych kroków, poza publikacjami naukowymi, książkami dt. żywienia będzie również konsultacja z dietetykiem, więc na pewno nie będzie to ostatni post, w którym poruszę ten temat. Nie mam na celu krytykowania kogolwiek, apeluję wyłącznie o rozsądek, bo jak wspomniałam wyżej, wiele naszych błędów wynika po prostu z niewiedzy...

Częstym początkiem zbyt wczesnego rozszerzania diety są rady pediatrów. W końcu lekarz, więc autorytetem jest chyba w oczach każdego rodzica. U mnie niestety pewna Pani dr, z każdą wizytą przestaje być jakimkolwiek autorytetem... Niestety po tym, co już przeczytałam, z taką ignorancją ze strony pediatrów można spotkać się dość często. Antosia mało przybiera, bardzo mało, i już wiem, co usłyszę na kolejnej wizycie w poradni neonatologicznej - ZACZĄĆ POWOLI WPROWADZAĆ INNE POSIŁKI NIŻ MLEKO. Wizytę mamy 31 grudnia, także Tośka przekroczy już magiczną granicę czterech miesięcy. Nie powiem, że dam palca, bo istnieje jednak prawdopodobieństwo, że więcej przybierze, albo, że nasza wspaniała dr prowadząca zmądrzała (w co śmiem wątpić), ale mogę powiedzieć Wam, że jestem tego pewna. Dużym zaskoczeniem będzie jeśli nie usłyszę tego zdania. A zastanówcie się, tak na zdrowy rozum... Co jest bardziej treściwe, syte, kaloryczne i wartościowe - marchewka, jabłko, kaszka czy mleko (nie ważne czy matki czy mm)? Zdecydowanie będzie to mleko, więc po kiego czorta wpychać w dziecko coś innego?! Tak, wiem, Ty piłeś wodę z cukrem jak miałeś 3 miesiące, Ty jadłaś od 4 miesiąca, żyjecie i macie się dobrze. Nie mówię, że coś stanie się od razu, zbyt wczesne rozszerzenie diety może w ogóle nie mieć wpływu na zdrowie w przyszłości, ale może też być przyczyną alergii, problemów z układem pokarmowym czy niechęci do jedzenia.

W zasadzie spotkałam się również z poradami pediatrów nt. rozpoczęcia rozszerzania diety nie tylko w przypadku zbyt niskiej wagi. Rozszerzać, bo pokarm mało treściwy (opcjonalnie podać mm w przypadku karmienia piersią, co też jest bzdurą!), rozszerzać, bo na mm dietę rozszerza się wcześniej (też nie, jeśli jelita dziecka nie są gotowe na trawienie czegoś innego niż mleko to nie ważne czy jest to mleko matki czy mieszanka) oraz rozszerzać tak po prostu, niech poznaje już nowe smaki (ma na to całe życie, miesiąc zbawi je w poznawaniu nowych smaków?).

Spotkałam się również ze słowami: "Ale on/ona tak patrzy, nie mogłam jej nie dać.". Cóż... Moja odpowiedź jest jedna. Czy jeśli Tośka patrzy się od drugiego miesiąca życia na lody tak, jakby miała ochotę mi je wyrwać, to znaczy, że mam jej tych lodów dać? Nie? No właśnie!

Przecież każda z nas chce jak najlepiej dla swojego dziecka, dlatego więc zamiast ślepo słuchać jednego lekarza może warto skonsultować się z innym? Zastanowić się czy nie poczekać aż dziecko będzie w pełni gotowe na rozszerzanie diety? Czy nie poczekać tych 6, czasem 7 miesięcy zanim zacznie wprowadzać się coś innego niż mleko. To na pewno nie zaszkodzi, a może korzystnie wpłynąć zarówno na zdrowie jak i na chęć malucha do jedzenia.


czwartek, 11 grudnia 2014

(NIE)pierniczki

Pierwsze Święta u teściów, na stole pierniczki i teściowa, która nimi częstuje. Nie powiem przecież, że nie lubię pierniczków, nie po raz pierwszy, kiedy goszczę przy świątecznym stole! Odłamuję głowę renifera, wkładam do ust i... WOW! Te pierniczki są pyszne! I zupełnie nie smakują jak piernik! Oto przepis dla antyfanów pierników, którzy chcą jednak przed Świętami popierniczyć ;) Aha i najważniejsze - to też przepis dla zapominalskich, bowiem ciastka można upiec nawet kilka dni przed Wigilią. 

PRZYPRAWA DO (NIE)PIERNICZKÓW (1 porcja)
SKŁADNIKI:
  • 7 ziaren ziela angielskiego
  • 10 goździków
  • 1 czubata łyżeczka cynamonu
  • otarta skórka z 1 pomarańczy
Wszystkie składniki mielimy i dokładnie ze sobą mieszamy. 

(NIE)PIERNICZKI
SKŁADNIKI:
  • 350g mąki
  • 70g cukru pudru
  • 1 łyżeczka kakao
  • 1 łyżeczka sody
  • 5 łyżek masła
  • 2 jaja
  • 1/4 szklanki miodu gryczanego
  • 1 porcja przyprawy do (nie)pierniczków
Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy cukier puder, kakao, sodę oraz 1 porcję przyprawy do (nie)pierniczków. Masło z miodem stapiamy w rondelku i odstawiamy do wystudzenia. Po przestudzeniu wlewamy mieszankę do suchych składników, wbijamy jajka i wyrabiamy ciasto, które zawinięte w folię wędruje na co najmniej 8 godzin do lodówki (najlepiej na noc).
Po wyjęciu cista rozwałkowujemy je na blacie oprószonym mąką i wykrawamy ciasteczka i kładziemy je na blachy wyłożone pergaminem. Piekarnik rozgrzewamy do 180°C i pieczemy (nie)pierniczki ok 15 min. Smacznego (NIE)piernikożercy :)




środa, 10 grudnia 2014

Kruche ciasteczka

Pewnego pięknęgo dnia popełniłam duży błąd i upiekłam kruche ciasteczka, które dosłownie rozpływają się w ustach. Kilka dni później ponownie strzeliłam sobie w kolano robiąc kolejną porcję i lukrując ją. Czuję, że jak tak dalej pójdzie to do Świąt nie zostanie ich dużo... Za to waga zamiast w dalszym ciągu ładnie spadać (23kg od porodu, yeah!) stanęła w miejscu. Cóż, jeśli je upieczecie to sami przekonacie się, że nie można się im oprzeć. ;)

KRUCHE CIASTECZKA
SKŁADNIKI:
  • 280g masła lub margaryny
  • 480g mąki pszennej
  • 120g cukru
  • 2 lub 3 żółtka
Na blat przesiewamy mąkę, dodajemy cukier, posiekane zimne masło lub margarynę oraz żółtka. Jak najszybciej zagniatamy ciasto, formujemy z niego kulkę, owijamy w folię i wrzucamy do lodówki na co najmniej godzinę. Po tym czasie wyjmujemy ciasto i na oprószonym mąką blacie rozwałkowujemy i wykrawamy nasze ciastka. Najbardziej kruche są cienkie :) Gotowe ciasteczka kładziemy na blachy wyłożone pergaminem, a piekarnik rozgrzewamy do 180°C i pieczemy je ok 12 min. 

LUKIER

Wyciskamy sok z jednej cytryny i dodajemy cukier puder (ok. 300g). Lukier musi mieć konsystencję bardzo gęstej śmietany i powinien dość zybko zastygać. Smarujemy nim ciastka i w zasadzie od razu możemy zajadać. Smacznego! :)




poniedziałek, 8 grudnia 2014

Matki blogerki dzieciom czyli Zwierzaki Pocieszaki




Ciąża i poród mnie zmieniły. Bardzo zmieniły, ale to już wiecie. Od zawsze gdzieś w moim sercu była chęć pomocy - organizacja WOŚPu w szkole, wolontariat, zebranie starych kocy dla schroniska... Nigdy jednak nie odczuwałam tak silnej potrzeby niesienia pomocy innym jak teraz. A dokładniej potrzeby pomocy dzieciom...

Po urodzeniu Antoniny, często patrząc na Nią nachodziły mnie myśli dlaczego na świecie jest tyle dzieci, które nie mają nawet cząstki tej miłości, tego ciepła, które Antosia dostaje od nas codziennie? Dlaczego tak niewinne, małe istoty, które są całkowicie od nas zależne narażone są na takie tragedie? Dlaczego dotykają je najcięższe choroby, głód, bieda, przemoc?

Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania, ale wiem, że mogę pomóc niektórym z nich. Świata nie zmienię, ale jeśli przyczynię się do uśmiechu chociażby kilkorga dzieci to już będzie pewien krok naprzód. Jeśli razem ze mną pomyśli tak więcej osób, pomoc otrzyma więcej dzieci. Pamiętajmy - w kupie siła! 

 Pomóc możesz również Ty kupując książkę - cegiełkę. Zwierzaki - Pocieszaki to akcja charytatywna mam blogerek mająca na celu pomoc fundacji podopiecznym Kawałek Nieba. Ja już swoje książeczki zamówiłam. Czekam tylko na potwierdzenie. Myślę, że będą świetnym prezentem pod choinkę. Do zamówienia zachęcam i Was! :)




 Wszystkie zdjęcia wykorzystane we wpisie są autorstwa Renaty Mrowińskiej.

piątek, 5 grudnia 2014

Magia wspomnień

Była Wigilia, Babcia krzątała się w kuchni, a ja oglądałam bajki. Mieliśmy wtedy taki stary telewizor, w którym kanały wyszukiwało się gałką i czasem można było trafić np. na odkodowany Canal+ - jaka to była frajda wiedzą tylko ci, którzy w końcu ten kanał znaleźli. Choinka została ubrana z samego rana. Oprócz bombek zawsze wisiały na niej łańcuchy i ozdoby, które robiłam z Babcią. U nas zawsze choinkę ubierało się dopiero w Wigilię, czego jako dziecko nie mogłam przeboleć. U koleżanek i kolegów drzewka stały już przecież od połowy grudnia! Teraz wiem, że nasza świeża choinka nie mogła być ubrana z takim wyprzedzeniem, bo do Świąt po prostu nic już by z niej nie zostało. Poza tym Babcia za dużą wagę przykładała do tradycji, żeby mogło być inaczej. Wracając jednak do tematu fotela i bajek, co jakiś czas podrywałam się z niego i podbiegałam do okna, bo w Święta Mama zawsze wracała z pracy wcześniej. Ponadto codziennie przynosiła mi małą niespodziankę i chowając ręce za plecami pytała "ence pence, w której ręce". Zawsze wybierałam właściwie, bo owa niespodzianka zwinnie przekładana była za plecami do wybranej przeze mnie ręki. Na tym wspomnienie się urywa. A nie, przepraszam! Jeszcze ten zapach... Nawet teraz czuję zapach choinki. Czuję ją zupełnie tak, jakby stała obok... Wiecie, że jest to jedno z moich ulubinych wspomnień z dzieciństwa? Niby nic, a jest w nim moja osobista magia.

Kolejne wspomnienie związane jest z Mikołajem... Do tej pory mam wyrzuty sumienia. Tak, w dalszym ciągu, chociaż minęło już tyle czasu... Nie pamiętam ile miałam lat, ale doskonale pamiętam tę noc... Już od dłuższego czasu domyślałam się, że Mikołaj nie istnieje, ale musiałam mieć pewność. Był wieczór, 5 grudnia, kiedy mama kładła mnie spać. Opowiadałam jej, że jestem śpiąca, że już nie mogę doczekać się, co w tym roku Mikołaj przyniesie mi pod poduszkę, że bardzo chciałabym aby przyszedł jak najszybciej, najlepiej jak tylko usnę. Ucałowała mnie na dobranoc i pamiętam, że długo walczyłam ze snem, kiedy usłyszałam kroki. Zamknęłam oczy i poczekałam aż prezent znalazł się pod poduszką. Otworzyłam je dopiero, kiedy "Mikołaj" zaczął się wycofywać z pokoju i wtedy... Zobaczyłam Mamę! Utwierdziłam się w tym, że Mikołaj nie istnieje i natychmiast zaczęłam mieć wyrzuty sumienia wobec rodzicielki. Cholera, do tej pory nie wiem skąd u dziecka takie poczucie winy, że nakryło Matkę na podkładaniu prezentów... Odczekałam chwilę, zajrzałam pod poduchę, obejrzałam z każdej strony majteczki, które dostałam w prezencie i pobiegłam do Mamy pokazać jej co dostałam od Mikołaja. Do tego, że właśnie wtedy nakryłam ją na chowaniu prezentu pod poduszką przyznałam się dopiero kilka lat temu.

Kolejne Święta po tych, kiedy odkryłam, że Mikołaj nie istnieje były moim mikołajowym debiutem. Zaczęłam kupować rodzinie prezenty z własnych oszczędności, pakowałam własnoręcznie, a później robiłam za Świętego Mikołaja z workiem pełnym prezentów. Kawa dla wujka, mydełko dla babci, delfinek dla cioci, która swego czasu je zbierała. Swoją drogą po tamtych Świętach, podczas których rozpakowywała ente puzderko, figurkę, mydełko w kształcie delfina dziwnym trafem zaprzestała je zbierać. Tak, to też pamiętam jakby było wczoraj.

Z wiekiem magia świąt zaczęła gdzieś uciekać. Później pojawiły się w naszej rodzinie dzieci i coś wróciło, ale to jeszcze nie było to. Później zaczęłam pieprzyć o komercjalizacji Świąt, że nie lubie tego wszystkiego... Na mózg mi wtedy padło, ale taka była moda, a ja szłam za stadkiem. A teraz? Magia świąt wróciła ze zdwojoną siłą. Już pod koniec listopada zaczęłam rozglądać się za ozdobami do pokoju, zaczęłam suszyć owoce i mam już kupione wszystkie prezenty. Codziennie nucę Tosi pastorałki i kolędy. Na samą myśl o Świętach czuję w brzuchu motylki, zupełnie jakbym znowu była dzieckiem. Upiekłam też zapas kruchych ciastek, które chyba nie doczekają Świąt, bo połowy już nie ma i (nie)pierniczki, bo oryginalnych pierniczków nie lubię (oba przepisy niedługo na blogu). Czuję się jakbym unosiła się kilka centymetrów ponad ziemią, bo wiem, że te Święta będą wyjątkowe. W nich znowu będzie magia!

Oczami wyobraźni widzę siebie za kilka lat siedzącą z Antoniną i szykującą ozdoby choinkowe. Chciałabym, żeby wszystkie ozdoby, które zawisną na naszej choince były wykonane przez nas ręcznie. Wyobrażam sobie jak wspólnie przystrajamy dom na Święta, jak pieczemy ciasteczka, jak moja córka we wszystkim z radością mi pomaga. Chcę siedzieć z Nią przy wigilijnym stole, uczyć tradycji wigilijnych, śpiewać kolędy i ukradkiem pukać w stół jak nie patrzy, a później z radością oznajmiać, że chyba zbliża się Mikołaj.

Chcę widzieć Jej radość i dać najpiękniejsze wspomnienia, bo tego Jej nikt nie odbierze.


wtorek, 2 grudnia 2014

Macierzyństwo? Na zdrowie!

Spacerując po dworze, podczas gdy termometr pokazywał pięć stopni na minusie naszła mnie pewna refleksja - macierzyństwo zdecydowanie wychodzi mi na zdrowie! W zasadzie bez zastanowienia znalazłam aż pięć powodów dlaczego tak jest, oto i one:

1. Codzienne spacery
Pojawienie się nowego członka rodziny moblizuje do zapewnienia mu codziennie świeżego powietrza. Nie zważając na pogodę czy samopoczucie, codziennie wychodzimy z Antoniną na spacer (nawet ulewa nam nie straszna, bo na szczęście mamy się gdzie schować). Taa, już sobie wyobrażam codzienne dotlenianie organizmu gdyby nie Tośka, chyba jedynie dotlenianie poprzez zaciąganie - i tu płynnie porzechodzimy do kolejnego punktu...

2. Używki
Papieroski i alkohol, cóż i jedno, i drugie jest nieobecne w moim życiu już od niemal roku. Jak mi z tym? Świetnie! Myślę, że mojemu organizmowi jeszcze lepiej. Punkt kolejny stricte związany z drugim, a więc...

3. Sen
Pomimo, że zapewne nigdy już nie będzie taki twardy jak przed ciążą, pomimo, że przerwany nawet kilkoma pobudkami, nigdy nie był tak spokojny i regularny jak teraz. Nie ma już zarywania trzech nocy z rzędu, spania do piętnastej, albo kładzenia się spać o siódmej rano. Śpimy mniej więcej po sześć, osiem godzin, pozwalając sobie na małe szaleństwo i kładąc się czasem o drugiej. Wtedy śpiomy krócej.

4. Codzienna dawka ruchu
Skakanie, kicanie, lulanie, zabawianie, bieganie, usypianie, uspokajanie, hysianie i można by wymieniać bez końca. Niedługo dojdą sprinty do kontaktów, obrusów, kominka, kuchenki, szuflad, kanapy... Także z wiekiem Antoniny ruchu w moim życiu będzie coraz więcej i więcej. I nie ma przebacz, że dzisiaj zakwasy, że mi się nie chce - dziecku zawsze będzie się chciało zapewnić Matce codzienną porcję ruchu.

5. Zdrowe odżywianie
Dopiero od narodzin. Do tej pory nie wiem, co mnie opętało, że w ciąży nie jadłam tylko żarłam. Wszystko i bez opamiętania. Cóż, czasu nie cofnę, za to teraz nadrabiam. Zanim jogurt, szynka, ser (który po lekturze składu okazuje się wcale serem nie być) trafi do mojego koszyka analizuję, co on w sobie zawiera. I tak powoli, przez trzy miesiące od porodu, wyrobiłam w sobie całkiem niezłe nawyki żywieniowe. Jem smacznie, ale zdrowo, czasem pozwalając sobie na mały grzech w postaci frytek, steka, szklaneczki coli czy kawałka gorzkiej czekolady. Co jak co, ale zdrowego odżywiania to bym się po sobie nigdy nie spodziewała!