W poście
Hemofobia na porodówce #2 obiecałam Wam dalszą część historii z pobytu w szpitalu na Prostej. Cóż, nie będę ukrywać, że szpitala nie poleciłabym nikomu. Tak, jak dwukrotny pobyt na patologii ciąży i opiekę tamtejszych położnych wspominam bardzo dobrze, tak porodówkę i salę pooperacyjną fatalnie...
Będąc jeszcze na patologii ciąży zdziwiona byłam faktem iż wszystkie, absolutnie wszystkie kobiety (a uwierzcie, łącznie przez ponad dwa tygodnie można porozmawiać z wieloma) chodziły do swoich lekarzy prywatnie, żadna, z którą rozmawiałam nie korzystała z NFZ-u. Później przekonałam się dlaczego. Łapówkarstwo w dzisiejszych czasach ewoluowało. Teraz nie dajesz już koperty tylko chodzisz na prywatne wizyty. Nie wszędzie jednak tak jest... Przecież mieszkając w Warszawie niemal całą ciążę przechodziłam publicznie. Pielęgniarki - złote kobiety, dzielnie znosiły moje histerie podczas pobierania krwi, lekarz tłumaczył wszystko dokładnie, odpowiadał na każde pytanie, a przede wszystkim był pod telefonem 24h na dobę - przypomnę jeszcze raz, wszystko publicznie! W Kielcach postanowiłam się jednak nie wyłamywać i znalazłam sobie lekarza pracującego na Prostej - oczywiście prywatnie.
Przechodząc do rzeczy, krótko i konkretnie. Nie chcę wracać do złych wspomnień z dnia narodzin mojego dziecka, bo po co. Wolę wyrzucić je z pamięci, a zachować tylko te dobre.
Podczas porodu towarzyszyły mi dwie położne - pierwsza, która w ogóle się mną nie zajmowała, zabrała gaz i z wielkiej łaski zrobiła mi zastrzyk (podobno) przeciwbólowy, o którego skutkach ubocznych poinformowała dopiero po podaniu. Nie pokazała jak oddychać, jaka pozycja będzie najwygodniejsza, przypięła do ktg i kazała leżeć. Druga, Pani Ela - złota kobieta. Gdyby nie ona, nie wiem czy dałabym radę wytrzymać tak długo. Wiem, że zrobiła wszystko, co w jej mocy abym urodziła naturalnie. Położna z powołania, której praca sprawia przyjemność, a nie jest przykrym obowiązkiem.
Podejrzewam, że przed cesarskim cięciem podali mi głupiego jasia, ponieważ całą operację nie zamykała mi się buzia i gadałam straszne głupoty. Może kwestia kilkugodzinnego porodu i emocji, może podanych leków sprawiła, że nie bardzo wtedy kojarzyłam i nie przejmowałam się tym co mówią, wręcz przeciwnie, chichotałam jak głupia. Ale wytłumaczcie mi, jakim prawem do jasnej cholery lekarze, którzy mnie operują mówią, że jestem gruba, żartują, że w ciąży to sobie chyba nie żałowałam i ogólnie rozprawiają nad moją tuszą? Jest mi ktoś to w stanie wytłumaczyć? Bo ja nadal nie dowierzam...
Na sali pooperacyjnej co zmiana było gorzej. Pierwsza położna była ok, nie mam jej nic do zarzucenia, natomiast kolejne dwie chyba minęły się z powołaniem. Druga niemal całą zmianę przegadała przez telefon. Mówię Wam, wspaniałe uczucie, leżeć i słuchać paplania, kiedy wszystko boli, jesteś po morfinie, która wcale nie uśmierza bólu, nie masz przy sobie swojego dziecka i nie może odwiedzić cię nawet mąż. Trzecia nie chciała pobrać mi krwi z dłoni (to jeszcze toleruję), dopiero po wytłumaczeniu dlaczego lepiej, żeby pobierała stamtąd, a nie z żyły łokciowej, łaskawie się zgodziła. Jej w udziale wypadło też zaprowadzenie mnie na położnictwo. Kiedy zapytałam się czy idziemy na salę pojedynczą, bo miałam poród rodzinny prychnęła, że to nie ma znaczenia i wylądowałam na czteroosobowej sali, na środkowym łóżku. Nie mogłam nawet położyć obok siebie dziecka, bo bałam się, że spadnie...
Nikt nie pokazał mi jak zmienić pieluchę, jak ubrać dziecko, jak je podnieść, a położna przy pierwszej kąpieli wyrwała Tosi wenflon. Przez przypadek.
Trafiłam na fatalną zmianę, miałam pecha, bo były też wspaniałe położne, miłe, delikatne dla dzieci i pomocne dla matki. Jedna z nich przeniosła mnie na jednoosobową salę, co było dla mnie wybawieniem, bo odwiedzających na sali czteroosobowej przewijało się zdecydowanie za dużo. Warto mieć też kilka opakowań rafaello/merci/czekoladek - wtedy i mocniejsze środki przeciwbólowe się znajdą...
Na koniec zostawiłam Wam smaczek, który wyjaśni dlaczego tak długo byłam w szpitalu. Otóż młody neonatolog, jeszcze rezydent bez ceregieli oświadczył TT, że "dziecko prawdopodobnie ma zespół downa". Tuż po urodzeniu, po przyniesieniu jej do badania i pokazania TT. TT poprosił żeby mnie o tym nie informować, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Po takim newsie miłej i spokojnej nocy życzę. A Tosia oczywiście jest zdrowa.
Antoninę, po wyjęciu z brzucha, pokazali mi wyłącznie na moment, nikt nie położył jej na piersi, ba nikt nawet mi tego nie zaproponował. Nie wiedziałam, że mogę żądać np. kangurowania przez TT. Do pierwszego karmienia przynieśli mi ją dopiero po 11h, wcześniej zapychając ją prawdopodobnie mm. Później wszyscy się dziwią, że matki po cc nie karmią piersią - jak mają mieć pokarm jak utrudniony jest pierwszy kontakt z dzieckiem i maluch jest zabierany od matki na tyle godzin?! Reasumując, Antonina urodziła się w poniedziałek o 22:05, a dopiero od środy, od ok. 7:00 rano była ze mną już cały czas.
Świętokrzyskie Centrum Matki i Noworodka - mówię zdecydowane nie, chyba że zaopatrzycie się w odpowiednią liczbę kopert i pudełek rafaello.
Nieoficjalny cennik usług publicznej służby zdrowia poniżej:
opieka położnej podczas porodu: 200-300zł;
cc na żądanie: 500 - 1000zł;
miłą atmosferę na położnictwie załatwi bombonierka lub słoik miodu.