niedziela, 24 sierpnia 2014

Jabłko zamknięte w słoiku

Tosia co prawda siedzi jeszcze w maminym brzuchu, a po urodzeniu co najmniej do końca roku nie spróbuje tych smakowitości, ale za to spróbowałam je ja i nie wyobrażam sobie się z Wami nimi nie podzielić. To kolejny przepis, który zawdzięczam swojej Mamie nr 2 (zapewne tych przepisów będzie jeszcze więcej, bo gotuje na prawdę nieziemsko, cieszy się jak smakuje i chętnie dzieli się przepisami - wspominałam już, że nie mogłabym mieć lepszej teściowej? Skąd się wzięły te wszystkie kawały o złych i zołzowatych, hmm?). Dobra, przejdę do rzeczy. Jeśli możecie koniecznie zdobądźcie jabłka papierówki, najlepiej ze sprawdzonego źródła, nie pryskane i bez żadnych świństw. Jeśli już je macie postępujcie zgodnie z poniższymi instrukcjami, a gwarantuję, że będziecie zachwyceni (prawdopodobne jest, że Wasze dzieci też).

JABŁKO ZAMKNIĘTE W SŁOIKU
SKŁADNIKI:

  • duża miska obranych i pokrojonych w ćwiartki jabłek
  • 1,5 łyżki cukru (aby się nie zepsuły)
  • 0,5/1 szklanka wody (w zależności od soczystości owoców)
Jabłka wkładamy do garnka, zalewamy wodą i zasypujemy cukrem. Prażymy pod przykryciem aż do momentu, kiedy zaczną się rozpadać. Następnie blendujemy, przekładamy do małych słoiczków i pasteryzujemy ok. 40 min. 

Jabłuszka smakują obłędnie i powiem Wam szczerze, że ledwo się powstrzymuję żeby nie skusić się i nie zjeść chociaż jednego słoiczka. Jak możecie zauważyć na zdjęciu, musy różnią się kolorem - robione były w 2 partiach z jabłek pochodzących z tego samego drzewa. Pierwsza partia jabłuszek (biała) została wrzucona od razu do garnka i uprażona, druga (różowa) postała chwilę po obraniu i jabłuszka zdążyły lekko się zaciemnić. Życzę smacznego! :)


sobota, 23 sierpnia 2014

Cesarskie cięcie na żądanie

W Polsce z roku na rok rośnie liczba cesarskich cięć - szczególnie tych wykonywanych na żądanie pacjentki. Często nie ma rzeczywistych powodów do ich wykonania, ale jak wiadomo wszystko można załatwić, również zaświadczenie o konieczności wykonania cc. Kobiety decydujące się na cesarskie cięcie uważają to za lepszą i mniej bolesną alternatywę porodu naturalnego. "Poza sytuacjami nagłymi decyzja o cesarskim cięciu powinna być głęboko przemyślana. Mam wrażenie, że niektóre kobiety traktują ją zbyt lekko. Nie mają widocznie pełnej wiedzy o konsekwencjach zabiegu dla dalszego życia dziecka, ich samych i przyszłych ciąż." mówi prof. dr hab. n. med. Maria Katarzyna Borszewska-Kornacka w rozmowie z Karoliną Oponowicz-Żylik. Sama zanim zaszłam w ciąże uważałam za oczywiste załatwienie sobie cesarskiego cięcia na żądanie. Wiedząc zdecydowanie mniej niż teraz i borykając się z fobią (nie wiecie? zajrzyjcie tu), która utrudniała życie na każdym kroku, uważałam, że będzie to dla mnie jedyne, słuszne rozwiązanie. 

Moje podejście zmieniło się, kiedy z Tatą Tosi zaczęliśmy wybierać szpital i zgłębiać wiedzę na temat porodu. Wszak temat przestał krążyć gdzieś obok nas, a zaczął dotyczyć coraz bliższej przyszłości. Chcę czy nie, dziecko musi jakoś ze mnie wyjść. Tak to już jest, że z wejściem zwykle nie ma problemu, ba jest nawet bardzo przyjemnie, natomiast z wyjściem już trochę gorzej... Misako w jednym ze swoich postów porównała poród siłami natury do wypchnięcia arbuza otworem, w którym co najwyżej zmieści się cytryna. Porównanie bardzo mi się spodobało i chociaż my jeszcze w dwupaku, myślę, że jest bardzo trafne. 

Kończąc moje dygresje i wracając do właściwego tematu chcę Wam powiedzieć, że przyszedł moment, w którym myśli o cesarskim cięciu zupełnie mnie opuściły. Rozmowy z innymi kobietami, różnego rodzaju artykuły, fora i w końcu zajęcia w szkole rodzenia pogłębiły moją wiedzę na temat cesarskiego cięcia i porodu siłami natury. Zdecydowałam, że o wiele lepszym rozwiązaniem będzie poród naturalny. Nie będę ukrywać również, że jedną z głównych przyczyn zmiany mojej decyzji była informacja, że tną "na żywca", a nie tak jak do tej pory myślałam przy znieczuleniu ogólnym. W tym wypadku nawet moja fobia nie jest wskazaniem do cc, bo i tak będę świadoma tego, co się ze mną dzieje.

Im bliżej było rozwiązania, tym moje przekonanie o porodzie naturalnym nasilało się. Ciężko jest mi teraz wyjaśnić (nie mogę absolutnie wszystkiego zrzucać na hormony, prawda?) skąd we mnie tyle zaparcia i ogromnej chęci urodzenia siłami natury. Wiem, że się powtarzam, ale na prawdę się nie boję. Towarzyszy mi pewna obawa przed nieznanym, zdaję sobie sprawę z bólu, którego nie jestem w stanie sobie wyobrazić, a jednak chcę. Tak bardzo chcę to zrobić...

Nie byłoby jednak tego posta gdybym nie wróciła myślami do cesarskiego cięcia na żądanie. Zapytacie dlaczego... Otóż wczorajsza wizyta w szpitalu po raz kolejny skończyła się powrotem do domu z coraz bardziej słabnącą nadzieją na poród naturalny. Wszystko nadal jest wysoko, główki nie ma jeszcze w kanale rodnym (u pierworódek powinna być ok. 2 tygodni przed terminem), szyjka długa, rozwarcia brak no i 41 tydzień ciąży skończony. Ponadto tydzień temu Tosia ważyła +/- 3450g, a więc do okruszków już nie należy. Przedstawiono mi również plan działania - w poniedziałek mam zgłosić się do szpitala. We wtorek zrobią mi badania i prawdopodobnie założą cewnik w celu uzyskania rozwarcia, następnie w środę udam się na porodówkę i zostanę podłączona do oksytocyny - jeśli to nie zadziała wracam na patologię i kolejna próba odbędzie się w czwartek. Takich prób podobno może być nawet 3 - jeśli poród nie postępuje, podejmowana jest decyzja o wykonaniu cesarskiego cięcia. 

I tutaj rodzą się moje wątpliwości. Czy dam radę i będę miała siłę walczyć ze świadomością, że moje dziecko z dnia na dzień rośnie i mogę urodzić ponad 4kg Brzdąca? Pomimo, że w zasadzie każdy poród może zakończyć się cc (chociażby spadek tętna dziecka) mój z góry skazany jest na większe niepowodzenie niż, te które mają chociaż minimalne oznaki porodu (np. skróconą szyjkę). I przede wszystkim czy wytrzymam psychicznie tyle prób i całe to zamieszanie z wywoływaniem porodu...? Zaczęłam ponownie rozważać błagania lekarza o wykonanie cięcia - przyjmą mnie do szpitala, a następnego dnia będę już szczęśliwą mamą. Zamkniętą co prawda w sali pooperacyjnej, do której wstępu nie będzie miał nawet mąż, ale bez tych wszystkich przeżyć, które może zafundować mi wywoływanie porodu. Jestem w kropce, a moje zaparcie dotyczące porodu naturalnego słabnie z godziny na godzinę. 
Stworzyłam listę za i przeciw, która mam nadzieję pomoże podjąć mi decyzję. Jest to moja subiektywna ocena.

CESARSKIE CIĘCIE
Wszystko będzie zaplanowane, zabiorą mnie na salę operacyjną, podadzą znieczulenie, a po niespełna godzinie będę już mamą. Ominie mnie jednak pierwszy kontakt, opóźni się karmienie, będę musiała 2 doby spędzić na sali pooperacyjnej bez odwiedzin nawet męża, dziecko nie będzie ze mną cały czas - będzie donoszone tylko na karmienie, mogę mieć większe problemy z laktacją, blizna po nacięciu będzie mnie boleć, dłużej będę dochodzić do siebie. 

PORÓD NATURALNY 
Przeżyję coś, co z niewyjaśnionych przyczyn bardzo chcę przeżyć. Po urodzeniu dostanę dziecko na piersi, będę mogła je od razu nakarmić, mąż będzie mi towarzyszył - przeżyjemy to razem. Będę miała większe szanse na karmienie piersią i rozkręcenie laktacji, po porodzie dziecko będzie ze mną 24h na dobę. Szybciej dojdę do siebie i będę mogła zacząć ćwiczyć. Najprawdopodobniej jednak zostanę nacięta, a poród nawet po kilkunastu godzinach może skończyć się cesarskim cięciem. 

Pomimo, że w moich powyższych rozważaniach wygrywa poród siłami natury na razie jestem gotowa poddać się jednej próbie wywołania, więcej chyba nie dam rady - wszystko jednak okażę się w ciągu kilku najbliższych dni. Trzymajcie kciuki!


źródło
A jakie są Wasze doświadczenia związane z porodem? Są tu zapewne mamy po cc, po porodzie naturalnym jak i tym wywoływanym - podzielcie się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami. 

wtorek, 19 sierpnia 2014

A w 9 miesiącu spróbuj zrobić to!

Kiedy noce dłużą się niemiłosiernie, dzień wydaje się nie mieć końca i każdy przynosi nowe wyzwania, którym masz wrażenie nigdy nie sprostać, wiedz, że minął już 40 tydzień ciąży, a Ty zamiast tulić w ramionach swoje wyczekane maleństwo nadal nosisz je pod sercem i na każdy objaw wręcz paranoicznie reagujesz - MOŻE TO JUŻ! MOŻE SIĘ ZACZYNA!!! Oczywiście za chwilę okazuje się, że za dużo sobie wyobrażasz, bo Twojemu dziecku w brzuchu jest dobrze i nigdzie się nie wybiera.

Podczas wczorajszej, wydawałoby się prostej czynności powstał pomysł na wpis, bo ileż można narzekać, trzeba podejść do tematu z humorem i pośmiać się trochę z ciężarówek, których ciąża niespodziewanie się wydłużyła. W związku z tym chciałabym przedstawić Wam pewną listę...

A w 9 miesiącu spróbuj zrobić to!

1. GOLENIE
Tyczy się zarówno nóg jak i okolic bikini, chociaż zmagania z tym drugim wyglądają nieco śmieszniej. Czynność, która wcześniej zajmowała Ci kilka minut, mniej więcej od 6-7 miesiąca zacznie zajmować od kilkunastu do kilkudziesięciu w zależności od tempa wzrostu Twojego brzucha. Kiedy obwód jak u mnie osiągnie 120cm do golenia się na pamięć (do tego już zdążyłaś się przyzwyczaić, ciekawe jak to będzie znowu JĄ zobaczyć) dojdzie wyginanie się w różne strony i przyjmowanie najdziwniejszych pozycji, bo nie będziesz w stanie tam po prostu dosięgnąć.

2. KĄPIEL W WANNIE
Poza goleniem mój absolutny hit! Po pierwsze wdrap się do wanny, po drugie spróbuj usiąść nie obijając przy tym tyłka - gotowa? To teraz zacznij polewać się wodą i zaobserwuj, że działasz jak tama - poziom wody przed Tobą sięga kostek, natomiast za Tobą woda doszła już do połowy pleców. Mało? No to teraz spróbuj wstać i wyjść z wanny! HA! HA! HA!

3. ZAKŁADANIE BUTÓW
Jedną ręką opierasz się o ścianę, drugą wciskasz na stopę sandałka i jęczysz, bo ciągnie pachwina - luzik, minuta i po bólu. Inaczej rzecz ma się z butami zakrytymi. Pierwsza para - za małe, druga też, trzecia - są! Twoja noga mieści się do buta, pierwszy po poluzowaniu sznurówek idzie nawet sprawnie, przy drugim wymiękasz, noga włożona do połowy nie rusza się ani w jedną ani drugą stronę. Czekasz na męża, z wysiłkiem wciska Ci buta na stopę, a Ty z dumą stwierdzasz, że możecie iść na spacer. Po niespełna 10 minutach i podwojonej objętości Twojej stopy, pomimo chlapy, wiatru i 15 stopni znowu masz na nogach sandałki.


4. ZAKŁADANIE SKARPETEK
I tak nie mieścisz się już w żadne buty - skarpetki są zbędne.

5. MALOWANIE PAZNOKCI U STÓP
Jak już chodzisz w sandałkach wypadałoby zadbać o stopy. Jeśli nie chodzisz do manikiurzystki poproś koleżankę/mamę/męża/brata - sama nie dasz rady ich nawet porządnie umyć, a co dopiero pomalować paznokci.

6. PRZEWRÓCENIE SIĘ Z BOKU NA BOK 
Na początku ciąży zastanawiałam się jak to możliwe, że przekręcenie się z boku na bok może sprawiać trudności - jeśli też się zastanawiasz to odpowiedź nadejdzie w 9 miesiącu ciąży razem z bólem pachwin i budzeniem męża nocnymi jękami przekręcającej się ciężarówki.

7. WSTAWANIE
Najgorsze z pozycji leżącej, ale jak posiedzisz trochę za długo na fotelu/krześle/kanapie też może być problem. Przydałby się dźwig, a podnoszenie bez pomocy osób trzecich odbywa się przy akompaniamencie jęków - ale do tego już wszyscy domownicy zdążyli się przyzwyczaić, nawet pies przestał na Ciebie dziwnie patrzeć.

A jak to było z Wami? Jakie czynności sprawiały Wam trudność w 9 miesiącu?

Tarta z owocami leśnymi

Obiecałam już dawno, dawno ją również upiekłam i nie wiem dlaczego do tej pory nie wrzuciłam przepisu - ot ciążowa skleroza! W takim razie z małym poślizgiem serdecznie zapraszam na tartę z owocami leśnymi!

KRUCHE CIASTO CZEKOLADOWE
SKŁADNIKI:
  • 125g zimnego masła
  • 250g mąki pszennej
  • 70g cukru
  • 2 łyżki kakao
  • 50ml wody
Suche składniki dokładnie mieszamy, dodajemy masło, które szybko siekamy, wlewamy wodę i zagniatamy. Formujemy kulkę, zawijamy w folię i odkładamy do lodówki na ok. 1 godzinę. 
W międzyczasie nagrzewamy piekarnik do 180°C. Formę do tarty smarujemy tłuszczem. Wyjmujemy ciasto i wykładamy nim formę. Pieczemy ok. 30 - 40 min. 
Ciasto możemy zrobić również z przepisu, który znajdziecie tu, trzeba dodać tylko ok. 3 łyżek kakao. 

KREM
SKŁADNIKI:
  • 1 małe opakowanie sera mascarpone (pow. 80% tłuszczu)
  • 1 opakowanie waniliowego serka homogenizowanego
  • 1 opakowanie cukru wanilinowego (16g)
Wszystkie składniki (muszą być zimne) dokładnie miksujemy, aż do powstania jednolitego kremu. Smarujemy nim ostudzone ciasto, a na wierzch wrzucamy owoce. Smacznego! :)


piątek, 15 sierpnia 2014

Dylemat szpitalnej wyprawki

Z okazji zakończonego 40 tygodnia ciąży postanowiłam podzielić się z Wami swoją szpitalną wyprawką. Nie ma chyba nic prostszego w przygotowaniach do przyjścia na świat naszego potomka jak spakowanie szpitalnej torby - wrzucić wszystkie rzeczy dla siebie i dziecka do torby czy walizki i zapomnieć. Powinno zająć to co najwyżej jeden dzień. Jednak nie u mnie... Temat szpitalnej wyprawki spędzał mi sen z powiek na prawdę bardzo długo, lista aktualizowana była kilka razy dziennie, położna w przychodni wypytana, znajomi też, blogi matek blogujących przejrzane i Wam Drodzy Czytelnicy również bardzo dziękuję za pomoc. W pocie czoła powstała lista szpitalnej wyprawki, walizka i torba już spakowane i czekają na wielki dzień. Niektóre rzeczy znajdują się tu może nieco na zapas, ale zawsze wychodziłam z założenia, że lepiej jest mieć więcej niż mniej :) 
Po zastanowieniu postanowiłam spakować dwie torby - jedną na porodówkę, drugą na salę poporodową. Na salę poporodową wybrałam małą walizkę, jedna jej część to rzeczy Tosi, druga - moje. 

PORODÓWKA:
  • klapki
  • ręcznik
  • gumka do włosów
  • wkłady poporodowe
  • woda
  • dowód osobisty i dokumenty ciążowe
W szpitalu, w którym rodzę dzieci ubierane są w szpitalne ciuszki, dostają też rożek, więc na salę porodową nie będzie mi potrzebne nic więcej. Oczywiście można mieć swoją koszulę do porodu, ale szpitalne są całkiem przyzwoite, więc szczerze mówiąc szkoda mi niszczyć swojej koszulki -  na pamiątkę jej raczej nie zostawię ;)
SALA POPORODOWA:

DLA MATKI:
  • wkłady poporodowe
  • wkładki laktacyjne
  • osłonki na sutki
  • 2 koszule nocne
  • szlafrok
  • ręcznik
  • kosmetyki (szampon, odżywka, mydło hipoalergiczne, płyn do higieny intymnej, oliwka dla dzieci, szczoteczka, pasta do zębów, szczotka do włosów, puder, tusz)
  • 2x biustonosz do karmienia
  • majtki poporodowe
  • maść ochronna do sutków (Maltan)
  • klapki
  • notes i długopis
  • telefon i ładowarka
  • talerz, kubek, sztućce, ściereczka
  • papier toaletowy
  • biszkopty i wafle ryżowe
  • ubranie na wyjście ze szpitala (+ bielizna)
  • Tantum Rosa
DLA DZIECKA:
  • pieluchy (rozmiar 1)
  • chusteczki nawilżane
  • gaziki
  • Octanisept
  • duże waciki i kilka patyczków dla niemowląt
  • witamina D + specjalna łyżeczka
  • jednorazowe podkłady do przewijania
  • krem Nivea SOS/Sudocrem
  • 3 pieluchy tetrowe
  • 1 pielucha flanelowa
  • 1 pielucha bambusowa
  • ręczniko - otulacz
  • smoczek
  • 5x body (z długim i krótkim rękawem)
  • 3x pajacyk
  • 3x skarpetki
  • 2x czapeczki
  • 2x niedrapki
  • rożek
Dwukrotny pobyt na patologii ciąży zaowocował w kilka nowych znajomości. Wszystkie dziewczyny już urodziły i zostałam tylko ja, tak więc informacje spływają do mnie na bieżąco. Podobno 3/4 z wyżej wymienionych rzeczy mi się nie przyda, jednak ja cały czas powtarzam, że wolę mieć więcej niż mniej :) Powiem Wam jeszcze jedno - nie przejmujcie się gabarytami torby, większość mam przyjeżdża na porodówkę z wielkimi torbami lub walizkami - zabierzcie wszystko to, co potrzebne oraz każdą rzecz, którą uważacie za słuszną, najwyżej przywieziecie ją z powrotem do domu.

Kochane, a jak wyglądały Wasze szpitalne wyprawki? Podzielcie się linkami w komentarzach jeśli prowadzicie bloga, a jeśli nie macie swojego kawałka w sieci, a macie jakieś porady dla przyszłych matek, które stoją przed  tym dylematem podzielcie się nimi również w komentarzach:)


czwartek, 14 sierpnia 2014

Kopiec Kreta

Ostatni Kopiec Kreta jadłam jako dziecko, kupno wymusiłam na Mamie i został zrobiony z gotowej mieszanki. Oh pamiętam jak mi smakował, może dlatego, że pomagałam jej w przygotowaniach, a może że była to nowość na rynku? Myślę, że i to i to przyczyniło się do smaku, na który naszła mnie ochota całkiem niedawno. Postanowiłam więc zrobić Kopiec Kreta. Tym razem bez żadnych gotowych mieszanek no i niestety bez pomocy mamy, która jest 200km ode mnie :( Pomyślałam nawet, że to już ostatni wypiek przed urodzeniem Tosi, wszak żeby zważyć 2 śmietany z rzędu trzeba mieć talent albo być w ciąży, na szczęście w końcu udało mi się otrzymać pożądaną konsystencję kremu.

KOPIEC KRETA
SKŁADNIKI:

  • 1,5 szklanki mąki
  • 0,5 szklanki śmietany 12%
  • 70g cukru
  • 100g cukr pudru
  • 4 jaja (oddzielamy żółtka od białek)
  • 125g margaryny
  • 1 łyżka oleju
  • 4 łyżki dżemu jabłkowego
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 2 czubate łyżki kakao

Margarynę ucieramy z cukrem oraz połową cukru pudru. Dodajemy żółtka, olej, przesianą mąkę, dżem, śmietanę, sodę oczyszczoną, kakao i dokładnie mieszamy. Białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywna pianę pod koniec dodając resztę cukru pudru. Wlewamy do ciasta i delikatnie mieszamy do połączenia się składników. Wlewamy masę do tortownicy wysmarowanej tłuszczem i obsypanej bułką tartą. Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180°C na ok. 40 min. lub do suchego patyczka. Odstawiamy ciasto do wystudzenia.

KOPIEC KRETA - KREM
SKŁADNIKI:
  • 500 ml śmietanki 30%
  • 1 opkakowanie cukru wanilinowego (16g)
  • 50g czekolady (mleczna lub gorzka, wg upodobań)
  • 3x fix do śmietany 
  • 6 bananów
Dobrze schłodzoną śmietanę ubijamy z cukrem wanilinowym i fixami. Dodajemy pokruszoną czekoladę i 2 banany pokrojone w drobną kostkę, mieszamy. 

Odkrawamy górę ostudzonego ciasta i wrzucamy do miski. Następnie łyżką wydrążamy środek pozostawiając cienki spód, a z boku ok. 1 cm. Na spodzie układamy pozostałe banany przekrojone wzdłuż (możemy skropić je cytryną, wtedy nie zaczernieją) i na nie wykładamy wcześniej przygotowany krem formując z niego kopiec. Całość obsypujemy pokruszonym ciastem, wkładamy do lodówki w celu schłodzenia i już za parę godzin możemy zajadać się domowym Kopcem Kreta! :)



środa, 13 sierpnia 2014

Jagodzianki z kruszonką

Pewnego dnia wrzuciłam Wam na facebook'a zdjęcie jagodzianek, posypały się prośby o przepis. Sęk był w tym, że jagodzianki były przepyszne, ale upieczone przez moją teściową - nie godziło się z moim sumieniem wrzucać Wam przepisu, którego sama nie przetestowałam (chociaż wiedziałam, że jest świetny) i podpisywać się pod nim swoim nazwiskiem. Tak więc wczoraj zakupiłam litr jagód, poprosiłam Mamę nr 2 o zdradzenie przepisu i wspólnie upiekłyśmy ponad 30 świeżych, pachnących i kuszących jagodzianek. Odradzam wszystkim, którzy są na diecie - na jednej bułeczce do kawy na pewno się nie skończy! ;)

JAGODZIANKI
SKŁADNIKI:

  • 6,5 szklanki mąki
  • 2 szklanki mleka
  • 100g świeżych drożdży
  • 4 jaja (2 całe, 2 żółtka)
  • 5 łyżek masła
  • 6 czubatych łyżek cukru
  • szczypta soli
  • ok. 1l jagód 
  • 1 dodatkowe duże żółtko do posmarowania bułek (lub 2 mniejsze)

No to zaczynamy! Mleko gotujemy, następnie lekko studzimy i odmierzamy jedną szklankę, którą odlewamy do oddzielnego garnuszka. Wsypujemy łyżkę cukru, 2 szklanki mąki i kruszymy drożdże. Mieszankę odstawiamy w ciepłe miejsce i zostawiamy do wyrośnięcia - potrwa to około kilkunastu minut, w międzyczasie zaglądamy czy rozczyn nie rośnie za szybko.

Przesiewamy pozostałą mąkę i dodajemy szczyptę soli. Jaja mieszamy z żółtkami i rozcieramy z pozostałymi pięcioma łyżkami cukru, a następnie wlewamy do mąki. Dodajemy również szklankę ciepłego mleka oraz rozczyn drożdżowy. Wyrabiamy. Pod koniec dodajemy roztopione, ostudzone masło i wyrabiamy do połączenia się składników. Ciasto powinno się lekko kleić do rąk, jeśli jest za rzadkie możemy dodać trochę mąki. Przekładamy do dużej miski, przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (ok. 1h, można krócej, ciasto musi podwoić swoją objętość).

Jagody myjemy i zasypujemy odrobiną cukru (w zależności od naszych słodkich upodobań, ja wolę kwaśne). Wyrośnięte ciasto wyjmujemy na stolnicę obficie obsypaną mąką. Odrywamy po małym kawałku (nieco większym od orzecha włoskiego), rozpłaszczamy i wkładamy do środka ok. 1,5 łyżeczki jagód, zasklepiamy i odkładamy na blachę wyłożoną pergaminem. Możemy oczywiście formować większe bułeczki, pamiętajmy jednak, ze ciasto jeszcze urośnie.

KRUSZONKA
SKŁADNIKI:
  • 1/3 szklanki mąki
  • 1/3 szklanki cukru
  • 1 czubata łyżka masła
Łączymy wszystkie składniki aż powstaną małe grudki. 

Żółtko mieszamy z odrobiną wody i smarujemy obficie nasze jagodzianki. Na koniec posypujemy kruszonką i wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180°C na około 30 - 40 min. Nasze bułeczki powinny mieć złoty kolor. 

Zdaję sobie sprawę, że porcja jest dość duża, ale jagodzianki po upieczeniu możecie zamrozić i codziennie wyciągać po kilka sztuk do popołudniowej kawy. Smacznego! :)





poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Tosinkowy kącik

Miał być cały pokój, ale na razie jest kącik w naszej sypialni. Czeka od pewnego czasu na nowego lokatora, któremu wcale się na świat nie spieszy ;) Króluje w nim biel i fiolet, a całość przełamana jest żółtymi elementami. Kącik będzie ewoluował wraz z pojawieniem się jego właścicielki, nabierze życia i nowej energii, zamieszkają w nim nowe niezbędne rzeczy, zwiększy się liczba kosmetyków, dojdą zdjęcia i ozdoba na ścianę. No i tutaj kochani mam dla Was zadanie! :) Na kilku zdjęciach nad łóżeczkiem jest goła ściana, na której zagospodarowanie nie mam pomysłu. Myślałam o jakiejś drewnianej ozdobie hand - made, ale do tej pory nie znalazłam nic ciekawego. Pożądanym kolorem przewodnim jest żółć, myślę, że wraz z żółto - fioletowymi Cottonove Love stworzy idealną parę. Będę wdzięczna za Wasze propozycje, mogą być zdjęcia, linki do stron czy po prostu opisany pomysł, który spróbuję zrealizować. 

Wybierając rzeczy do kącika Tosi ważna była dla nas neutralność mebli, które powędrują razem z nią już do jej własnego pokoju. Łóżeczko dostaliśmy w prezencie, Tata Tosi je odświeżył, pomalował antyalergiczną farbą i wygląda jak nowe :) Jesteśmy zdania, że warto oddawać/sprzedawać rzeczy, które zalegają nam w piwnicach czy garażach, a komuś mogą się przydać, taki swojego rodzaju recykling. Przy wyborze komód byłam wybredna, ale Tata Tosi jak zawsze dzielnie mi towarzyszył i woził z jednego sklepu do drugiego nie wyrażając przy tym nawet słowa sprzeciwu. Jak już znalazłam tę wymarzoną okazywało się, że jedna kosztuje w granicach kilku tysięcy. Stąd nasz ostateczny wybór padł na znany skandynawski sklep meblowy.  Komody kupiliśmy w IKEI, solidne, pakowne, neutralne i przede wszystkim ich cena nie zwala z nóg. Tzn w sumie zwala, ale w drugą stronę, bo wydaliśmy mniej niż przeznaczyliśmy na ten cel. :)  
Dużą wagę przyłożyliśmy do wyboru materacyka, wszak dziecko na początku będzie spędzało na nim większość swojego czasu. Musi być zdrowy dla maleńkiego kręgosłupa i wygodny, postawiliśmy na materac gryczano - kokosowy. Tutaj nie mam wątpliwości - na materacyku nie można oszczędzać! Zaopatrzyliśmy się również w pokrowiec, który bez problemu można zdjąć i wyprać, ot będzie łatwiej utrzymać materac w czystości. 
Cottonove Love zastąpią nam lampkę do nocnego przewijania. Pierwszy raz zobaczyłam je u Patrycji z Tak nieidealni - BLOG i wiedziałam, że muszę je mieć. Niedługo później był u nas kurier z przesyłką. Nie wiem czy wiecie, ale mam istnego hopla na punkcie koszyków, pudełek i wszelkiego rodzaju rzeczy do przechowywania. Aż dziw, że do kącika Tosi kupiłam jak na razie tylko jeden! W koszyku na razie znajdują się kosmetyki, później może będzie miejscem na czyste pieluszki, a może dołączy do niego kolejny kosz?
Cudowną wyprawkę przygotowała dla Tosi Beztroska. Wspaniały kontakt z właścicielką firmy, która też jest Mamą i jej chęć do pomocy sprawiła, że wybór materiałów był jeszcze większą przyjemnością. Sama chyba nigdy nie zdecydowałabym się, który wzór wybrać. Jakość materiałów i precyzja wykonania utwierdziła mnie w przekonaniu, że takiej wyprawki nie znalazłabym w żadnym sklepie. 
Oczywiście są już i pierwsze zabawki dla Tosi, Lalama, która na nową właścicielkę czeka już od maja, kotki - grzechotki i królik w kapeluszu z IKEI, króliczek - grzechotka od znajomych i duuuuży, brązowy miś, którego dostaliśmy w dniu ślubu, a raczej dostała go Tosia. :) Czeka na nią również księżyc, który często gra jej kołysankę do brzuszka i 2 maskotki z maminego dzieciństwa. 

Zdjęcie Beztroskiej wyprawki. fot. Beztroska
Na zdjęciu widać pustą ramkę, w której znajdzie się zdjęcie Tosi z pierwszych chwil jej życia po tej stronie brzucha :) Natomiast na komodzie po prawej stronie stoi świnka, która zbiera na wszystkie rzeczy "zbędne - niezbędne". 







Miś ślubny w towarzystwie Kota z mojego dzieciństwa

Piękna i wykonana z dbałością o każdy szczegół pościel od Beztroski.

Ochraniacz Strawberry (do kompletu posiadamy również pościel), kocyk Beztroska i podusia Angel's wings od La Millou


Bezbłędny śpiworek od Beztroski. Idealnie pasuje do naszej gondoli, świetnie wygląda w foteliku no i ten  motyw słoni. Jestem zakochana.


Koszyk Home&You i cudowna Lalama

Cottonove Love

A na samym końcu przedstawiam Państwu rożek, w którym zakochałam się w marcu (chyba pierwszy zakup hand made) Kalamati


czwartek, 7 sierpnia 2014

I kwartał blogowania #1

Stało się, jestem z Wami już 3 miesiące! W ciągu tego czasu ponad 450 z Was kliknęło "Lubię to" na facebooku, a licznik odwiedzin bloga niebezpiecznie zbliża się do 10000! Dziękuję, że jesteście, za każde miłe słowo, pozostawiony komentarz czy informację o kolejnym udanym wypieku. Dziękuję za wszystkie prywatne wiadomości i zdjęcia wypieków, które przesyłacie. Obiecuję stworzyć niedługo specjalną galerię tylko z Waszą twórczością. :) To wszystko niesamowicie motywuje do działania, napędza mnie i powoduje, że w głowie rodzi się tysiąc pomysłów na minutę. Blog zdecydowanie z toru kulinarnego zbacza na tor parentingowy, a po statystykach widzę, że Wam się to podoba! Postanowiłam więc, że będzie więcej wpisów dotyczących Antoniny i tematów okołodzieciowych. Nie zrezygnuję oczywiście z przepisów, powstaną natomiast nowe zakładki żebyście mogli wszystko łatwo znaleźć, w ogóle trochę się u nas w najbliższym czasie pozmienia :) Piszę najbliższy czas, a nie określam konkretne daty, ponieważ cały tryb blogowania będzie już niedługo uzależniony od Tosi, przynajmniej do momentu, kiedy się nie poznamy. Nie wykluczam, że będzie dzieckiem idealnym jak jej rodzice, ale zakładam również opcję małego diablątka (no po tym co nam serwuje będąc jeszcze w brzuszku można się wszystkiego spodziewać ;)). Pozdrawiam wszystkich stałych czytelników i serdecznie witam nowych. Dzisiaj będzie jubileuszowe podsumowanie pierwszej trzymiesięcznicy. Zapraszam...

MAJ
Na początek przeczytajcie wpis o naszych trudnych początkach, który powstał w dniu założenia bloga. Dowiecie się z niego między innymi jaki sourvival zafundowaliśmy Tośce jako komóreczce (pewnie teraz się na nas za to mści ;)). A jeżeli jeszcze nie wiecie jak się rodzice Antoniny poznali zajrzyjcie tu. Powiem Wam szczerze, że uwielbiam naszą historię i już nie mogę doczekać się kiedy będę mogła opowiadać ją Tośce :)
Maj obfitował w pieczenie tortów (łącznie 8 upieczonych biszkoptów!:D), przepis na ten niezawodny znajdziecie tu. Duże zainteresowanie wzbudziły również ciasteczka owsiane, które można jeść bez skrupułów, ponieważ są niemal dietetyczne. ;) Na koniec majowego podsumowania podrzucę Wam jeszcze Carbonarrę, którą koniecznie muszę zjeść jeszcze przed porodem!

CZERWIEC
Był dla mnie trudnym miesiącem. Na początku trafiłam do szpitala z zagrożeniem przedwczesnego porodu. Pobyt zaowocował dwoma bardzo ważnymi tekstami. Najgorszym wspomnieniem z początku ciąży - amniopunkcją oraz tematem, który powraca jak bumerang - palenie kobiet ciężarnych. Po wyjściu ze szpitala, na ponad 2 tygodnie przeprowadziliśmy się do Zegrza, pilnować babciowego domu. Zbiegło się to z sesją (którą na szczęście zaliczyłam w pierwszym terminie) i przeziębieniem trwającym niemal cały pobyt, powstał wtedy wpis o naturalnych metodach zwalczania infekcji. Na koniec i na osłodę gorszego miesiąca polecam kokosanki - chyba najprostsze i najbardziej efektowne ciasteczka jakie znam! :)

LIPIEC
W lipcu energia mnie rozpierała. Poza ZUSem, który wszystkim potrafi popsuć krew nic nie było w stanie zepsuć mojego świetnego samopoczucia. Na blogu największą popularnością cieszyło się Rafaello, więc jeśli jeszcze nie robiliście biegusiem do kuchni nadrabiać zaległości ;) W lipcu rozpoczęłam również cykl "Lubię jeść na mieście", w którym znajdują się już recenzje dwóch restauracji (tu i tu). Przygotowałam dla Was również poradnik dotyczący wyboru wózka oraz opisałam swoją fobię. Lipiec zakończył się kolejnym pobytem w szpitalu i wizją zbliżającego się porodu. Jakie są moje odczucia przed tym wielkim dniem możecie przeczytać tu.

Na koniec powiem Wam, że korali nadal nie zakładam, ale czerwonej kokardki do wózka nie przywieszę. O moim zmiennym zdaniu dotyczącym przesądów możecie poczytać w jednym z najnowszych, bo sierpniowych wpisów. Zdradzę Wam coś jeszcze... Oprócz zmian, które będziecie mogli zobaczyć w najbliższym czasie szykuję duuuży konkurs z super - hiper nagrodami, ale o tym na razie cicho sza!

Mam nadzieję, że kolejny mini jubileusz będziemy obchodzić w jeszcze większym gronie, udostępniajcie na facebook'u i dodawajcie mnie w Google+ :)

Dziękujemy Wam :*



poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Krem ze świeżych ogórków

Pamiętacie dzień, kiedy po powrocie ze szpitala powróciły mi siły? To wtedy w ciągu jednego dnia upiekłam kokosanki, ciasto jogurtowe z owocami i zrobiłam krem ze świeżych ogórków - zupa absolutnie letnia i oczywiście banalnie prosta w wykonaniu:) Post czekał na Was od tamtej pory (zupełnie nie wiem dlaczego w dalszym ciągu nie opublikowany!). Sezon ogórkowy na szczęście w pełni, więc chociaż raz wyrobię się z sezonowym przepisem :) Zupa jest idealna na panujące obecnie upały - pod warunkiem, że przed podaniem ją ostudzimy. Po prostu po ugotowaniu odstawiamy garnek i zapominamy o nim na dłużej, najlepsza jest w temperaturze pokojowej lub lekko cieplejsza, podana z groszkiem ptysiowym albo grzankami czosnkowymi. Zapraszam na....

KREM ZE ŚWIEŻYCH OGÓRKÓW
SKŁADNIKI:
  • 1kg ogórków (najlepiej gruntowych)
  • 2l bulionu (opcjonalnie kostki rosołowe)
  • 2 serki topione (śmietankowy lub "serowy")
  • szczypta pieprzu i soli
Ogórki wydrążamy i gotujemy do miękkości. Blendujemy i dodajemy serki. Gotujemy aż do momentu rozpuszczenia się serków*. Doprawiamy solą i pieprzem. Przed podaniem studzimy. Smacznego! :)
*jeżeli zupa będzie za rzadka można dodać ugotowanego ziemniaka i ponownie zblendować.

piątek, 1 sierpnia 2014

Urzeczeni

Czy wierzycie w to, że można urzec dziecko?

źródło
Przeczytałam to pytanie na jednej z grup, do których należę i zaczęłam się śmiać. Jak można w tych czasach wierzyć w takie głupoty? Przeczytałam je na głos w sali licząc na podobną reakcję innych pacjentek. Nie, one nie zaczęły się śmiać...

Jedna z nich powiedziała, że też w to nie wierzyła dopóki ktoś nie urzekł jej pierwszego dziecka. Podobno dopiero polizanie czoła i splunięcie 3 razy przez ramię pomogło - dziecko znowu było spokojne. Od tamtej pory wierzy i profilaktycznie będzie korzystać z kokardki, która uchroni niemowlę przed zauroczeniem.

Kolejną opowieść dotyczącą urzeczenia dziecka usłyszałam w domu. Po wyjściu jednej z cioć w dziecko wstąpił istny szatan. Nakarmione, z czystą pieluszką, noszone na rękach, zabawiane i... drące się w niebo głosy. Nic nie pomagało, dopiero kiedy sąsiadka wspomniała o możliwości "odczarowania", a jego rodzicie zastosowali się do jej wskazówek dziecko się uspokoiło.

Postanowiłam nie popadać w paranoję, chociaż przyznam szczerze, że zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno to jest tylko mit/głupi przesąd. Stwierdziłam jednak, że żadnej kokardki nie przywiążę ani jajka pod łóżeczkiem nie położę, bez przesady na głowę jeszcze nie upadłam. Aż do przedwczoraj, kiedy to pojechaliśmy na kontrolne ktg. Miałam na sobie naszyjnik i na samym początku tętno spadło do 100 - zdałam sobie sprawę, że na pierwszym ktg, które skończyło się pobytem w szpitalu (o tym tu) też miałam korale! Natychmiast zdjęłam wisior i rzuciłam nim w Tatę Tośki, mówiąc, że już więcej tego nie założę. Ktg poza tym jednym spadkiem wyszło bardzo ładnie.

A teraz mam mętlik w głowie i dwa postanowienia. Do końca ciąży odpuszczam sobie duże wisiory i korale, a do wózeczka przywiążę małą, czerwoną kokardkę - niech się śmieją i szydzą, że w zabobony wierzę, też się śmiałam, ale podobno tylko krowa nie zmienia zdania.

A jak było u Was? Spotkaliście się Kochani z przypadkiem urzeczenia dziecka? A może wierzycie w jakieś inne ciążowe zabobony?